środa, 27 lutego 2013

Parodia

/Hej kochani, jak widać dzisiaj wyjątkowo pojawiła się notka One-shot.. Ale nie mojego autorstwa. Shady-chan wysłała nam swoje opowiadanie i postanowiłam ten kabaret tutaj zamieścić. Moje zdanie na ten temat poznacie na samym dole notki. Zapraszam do czytania. (Spiszcie lepiej testament. ) a ja ide sie napić O_o

 Eminem x Kyo (Tak, nie przesłyszeliście sie XDDDD)

/Taak tutaj zua i niereformowalna panna Shady z wybujałą wyobraźnią. Ale skoro jedziemy, to na całego! To chyba najbardziej pojebany fanfik ever, ale przecież to cała ja <ok> Generalnie to te takie gwiazdki typu oo "***" oznaczają, że przechodzę z narracji Kyo, czyli tej takiej nudnej i lamerskiej do narracji Slima, czyli tej wycziliowanej i zajebistej (Pewnie byście się, nie skapli, ćwoki jedne) Anywayyy, życzę (nie) miłego czytania~!/



-Gramy koncert w Chicago- oznajmił ni stąd ni z owąd Kaoru wkraczając do sali prób i prostując sie dumnie, niczym jakieś arcydzieło Fidiasza. A ten co myśli, że Zeus?!  Kyo tylko pokręcił głową dalej dumając nad kartką papieru, na której widniał tekst, a bynajmniej POWINIEN widnieć, gdyż wokalista ostatnio nie mógł napisać ani słowa z ładem i składem, które to kupy by sie trzymało. Blokada psychiczna? Super, jeszcze tego mi było trzeba, witam w moim kolorowym życiu. Pomyślał Nishimura, natomiast na głos zdobył się tylko na ostentacyjne ziewnięcie.

-Z dnia na dzień załatwiłeś nam koncert w Chicago... Coś mi tu śmierdzi Niikura- wokalista wstał, obszedł lidera w kółko i uśmiechnął się nikle. - Nie, cofam, to jednak ty powinieneś zacząć sie myć.

-Kyo...-Kaoru już miał się zamachnąć, ale Die powstrzymał go jednym płynnym ruchem. Wokalista bynajmniej nic sobie z tych liderowych wybuchów nie robił, a raczej uradowany był faktem, że tylko on w tym zgejowaciałym zespole utrzymuje się na pozycji heteryka. Często się przez to wymądrzał i dogadywał innym, co też nie przydawało mu sympatii, ale szczerze powiedziawszy miał to w dupie. /Juhhhuuu szaleję sobie po własnym opowiadaniu! Boże, dobra, zamykam się, sdgfvdsfghydsfg/

Toshiya i Shinya tylko pokręcili głowami, oboje zarumienieni gdzieś tam w kącie. Ćwoki jebane, niech się schowają za tę perkusję lepiej. Pomyślał Nishimura i popatrzył na wciąż pustą kartkę.

-Pakujcie się, jutro o świcie wyruszamy.- zakomenderował lider i rzucił przelotnie okiem na to, co wokalista tak skrzętnie dzierżył w ręce. -Ach, Kyo mam nadzieję, że napisałeś już tę piosenkę. Byłoby szkoda gdybyśmy..gdybyśmy musieli zatrudnić kogoś innego od pisania tekstów.- mruknął Kaoru i spojrzał z wyższością na Daisuke.

No kuuurwa, tego już Nishimura miał serdecznie za wiele. Ktoś na jego miejsce? do pisania tekstów? A pffff, niech sobie znajda kogoś równie elokwentnego. Jak nikt Kyo nie chce w zespole to sam "se" będzie grał, a co. Westchnął zrezygnowany, po czym powlókł się do pokoju i opadł na swoje łóżko



*** /pamiętajcie, skapnijcie sie, niedoroby społeczne!/



Jego dłonie się pocą. Słabe kolana. Spójrz tam, właśnie zwymiotował na swój sweter, spagetti mamy....

Na łóżku w obszernym pokoju hotelowym leżał mężczyzna z ampułkami leków w obu dłoniach. Przez nikła szparę w kotarach docierały pierwsze promyki słońca. Marshall zmrużył oczy na ten widok. Nie był gotowy by wyjść na scenę, udawać przed fotoreporterami, dziennikarzami i tłumami fanów.  Jego życie pełne było gówna, w które elokwentnie i wyczuciem sam wdepnął. Nie wiedział jak z tego wyjść. Czy było aż tak źle? smierć  Proofa  /członek D12, Ćwoki/ też nie przyczyniła się do jego lepszej kondycji psychicznej

W dodatku ta suka. Ta blond zdzira, która chciała mu odebrać prawa rodzicielskie... Przecież Hailie była jednym, co mu pozostało. Jego promyczkiem rozświetlającym mroczną drogę, po której dane mu było podążać.



-SLIIIIM, SLIIIIIIIIIIIM!!!!!!

-Co kurwa, pali się? – Marshall, zmuszony opuścić bezpieczną krainę snów i lekarstw, nie ukrywał swojego niezadowolenia z zaistniałej sytuacji. Zobaczywszy nad sobą zwały tłuszczu w postaci Kunivy, ziewnął ostentacyjnie, zaraz też pokazując mu środkowy palec.

-Możesz mi possać.

-Dobra, dobra Rabbitt. Z takim tekstem to do dziwki. Aaa, nawiasem mówiąc ta wczorajsza, którą mi poleciłeś to była.Ach..mrrr, no gdzie myśmy tego nie robili! Na kanapie, pod kanapą, pod drzwiami, na drzwiach, w…

-Kuniva, czy ty się dobrze czujesz?

-Tak czemu, pytasz?

-To na chuja rozprawiasz mi tutaj o swoich podbojach seksualnych?- Eminem klepnął się ręką w czoło. Fakt faktem, ową panią swojemu puszystemu przyjacielowi sam polecił, jednakże sam również miewał z nią do czynienia tam i ówdzie i..cóż seks z nią to była istna zoofila.

-Ach no tak, w końcu ja tutaj po coś przyszedłem! –Wykrzyknął Kuniva i całym swoim ciężarem usiadł na łóżko, które jak sprężyna jedną stroną podniosło się do góry, a Marshall niemal uderzył głową o sufit.

-Ja pierdolę, myślałem, że z Bin Ladenem, to sprawy dawno załatwione, a ty jak widzę bawisz się w nowego proroka i likwidujesz najbardziej wpływowych ludzi tego świata, zaczynając ode mnie!- raper zeskoczył z łóżka, naciągnął na siebie dres, połknął garść leków i zwrócił się w stronę przyjaciela.- No dalej, oświeć mnie Watsonie.

-No wiesz..-Kuniva przełknął kawałek bekonu, który znajdował się na stole i zaczął go mleć językiem.- Z funduszami u nas ostatnio kiepsko…Kryzys, bieda, notowania na giełdach idą w dół, dziura ozonowa się powiększa, kolej strajkuje, feministki się buntują..

-Stary do czego ty zmierzasz, co?

-Do tego, że nie ma kasy na suport?

-Kurwa, jak to nie ma kasy na suport?!- Marshall uderzył pięścią w stół.- Lubię jak ktoś ich najebie i podjudzi zanim ja wyskoczę i olśnie ich swymi rymami, i co teraz?

-Ale, ale..to się szanowny kolega wcale nie martwi!

-No jak to nie martwi, jak to nie martwić się mam?!

-No ale się kolega nie martwi, w porządelku czyścisielku jest wszyściusio.

-Kuniva,, czy ty ćpałeś o ósmej rano? Gandzia ci w głowie najebała, czy może strptizereczka wyciuchciała z ciebie za dużo spermy?

-A gdzie tam, chodzi mi o to, że mamy tani suport, z Japonii!

Slim zachłysnął się pepsi, którą właśnie pił, tak iż na idealnie białej wykładzinie, powstała już niezbyt idealna, czarna plama. –Z Japonii?

-Ano z Japonii!- pokiwał twierdząco głową Kuniva. – Dre ich zaprosił! Swoje chłopaki, pięciu ich. A się nazywają..A niech mnie no poczekaj, bo żem se zapomniał!

-Chyba „sobie”.

-Nie, „żem se”!

-Kurwa…

-Ach, no..tak Rid Ne YerG

-???????

-Nie, nie czekaj, to szło inaczej!

-A więc?

-Grey En Dir…nie nie czekaj jestem pewien, że En dir Grey, no w każdym bądź razie coś tam z tym szarym kolorem!

-Posłuchaj, dla mnie mogą być nawet Gay zamiast Grey, byleby umieli rapować.

-Emm, tak, tak jasne.

-Kuniva!

-Tak?

-Co oni grają?

-Aaa no jakiegoś tam hard metala!

-Ja pierdolę….



*********************************

/uuuf, ażemsiezmachała!/



W samolocie jak zwykle było ciasno, zimno i cuchnęło zdechłą rybą. Ach, nie, przecież to Kaoru się nie myje. Kyo pokiwał twierdząco głową i odwrócił wzrok od okna, które zresztą nic ciekawego nie pokazywało, do reszty zespołu. Shinya, akurat nakładał makijaż. Ja jebię, ciekawe gdzie sukienkę zgubił, pomyślał od razu wokalista. Odwrócił więc zaraz od perkusisty wzrok i powędrował nim dalej. Daisuke chrapał w najlepsze. Kyo najchętniej tak zatkałby mu tę mordę czymś na wieki. Toshiya grał na gameboyu, co chwile siarczyście przeklinając, bo mu się poziomu przejść nie udawało. Ćwok jebany, Tooru by go już przeszedł wzdłuż i wszerz 23453453245 razy. Ale..ale przecież był skromny! A Kaoru? Kaoru psikał się dezodorantem. Co za ironia. Kyo nie wiedział, czy ktokolwiek produkował dezodoranty o zapachu zdechłych ryb, ale jak tak, to on się tam kiedyś do tej fabryki przejdzie i już on sobie tam z nimi pogada. Już Lady Gaga i jej perfumy o zapachu spermy zdawały się być lepsze. Hmmm, a może by tak? Wokalista natychmiast pokręcił głową, odpędzając tym samym myśl o sobie skaczącym w pierwszym rzędzie chórku Geramotty, która przyszła mu do głowy.

Niebawem wylądowali w Chicago. Wypełzli z samolotu, a Kyo ostentacyjnie powoli schodził na dół.

-Zachowujcie się szczury lądowe!

-Nie jesteśmy na statku, Kyo…

-Spierdalaj Terachi, bo ci się kiecka podwinie.
Po wymienieniu wzajemnych „uprzejmości” na lotnisku, udali się do hotelu. Tam natychmiast upakowali się w salonie pokoju Lidera.

-No dobra Kaoru, zdradzisz nam w końcu tę tajemnicę? – dociekał Die.

-No właśnie, właśnie! – piskliwym głoskiem dochodził Shinya.

-Ser….-wyszeptał Toshiya.

-Co kurwa?- wykrzyknęli wszyscy,

-Ano, zgłodniało mi się od tej gadki.- wzruszył ramionami basista.

-Ja jebię- mruknął Nishimura i odszedł w najdalszy kąt pokoju, by oglądać widoki  z okna.

-A więc przywiodłem was tutaj…

-…dziatwo droga onżdy w moich czasach nie pierdoliło się chorężem zawżdy ogłaszało wszystko naprędce by trubadurzy i wokaliści mogli zasięgnąć lica snu, kurwa- wyrecytował Kyo, znów dogryzając liderowi.

-Dzięki, Kyo, twoja znajomość średniowiecza powala! Ignorując naszego przyjaciela i przechodząc do sedna, koncert mamy. Suport. Przed mega ważną osobistością- uśmiechnął się nikle Lider.

-Britney Spears! – wykrzyknął Die.

-A gdzie tam, Miley Cryus! – krzyknął Shinya.

-Seeer?- dodał swoje niepewnie Toshiya.

-Lana Del Rey?!- wokalista musiał oczywiście dodać coś swojego. A Lana niezła dupa, jakby ją tu spotkał, toby się nie pogniewał.

-Nie Die, Nie Shinya, idź coś zjeść Toshiya, i nie Kyo, chociaż ona i też tutaj będzie- oznajmił Kaoru.- Zagramy jednak suport przed…

-Przed? – rzekł Shinya, obgryzając z nerwów paznokcie.

-Przed?- powtórzył Die.

-Ser?- wciąż powtarzał Toshiya.

-Ki chuja on ma z tym serem, ee, to znaczy się przeeed? – dodał ironicznie Kyo.

-EMINEMEM.

-Co kurwa?

********************************************

Woklaista szybkim krokiem opuścił pokój Lidera. Szedł przez hotelowe korytarze, nie patrząc przed siebie, z wzrokiem wbitym w ziemię, kopiąc wszystko co napotkał na drodze, włącznie z obsługą hotelową.  Jego zespół! Jego supemroczny zespół miał się poniżyć i grać przed jakimś raperzyną? Po jego trupie! Może  dla innych to była szansa na większą karierę jednak dla niego, po prostu żenada. Jak mogli, jak mogli, jak oni mogli….

Szedł uczepiony tej myśli, gdym wtem dobił do jakiegoś mężczyny, dużo zresztą od niego wyższego.

-Ja pierdole, ciebie też skopać?- mruknął Kyo.

-O nie, kurwa już te Japońce tu są…- Eminem udał, że przykłada sobie pistolet do skroni.

-O proszę, proszę, kogo my tu mamy- wymruczał wokalista.- Pan Marshall Mathers Eminem Slim Shady B Rabbit Więcej Imion Się Mieć Kurwa Nie Dało?

-Rainman.

-Co?

-Zapomniałeś o Rainmanie, Stary- wzruszył ramionami Slim.- Oho, widze, że Ty masz takie same podejście do tego gówna zwanego supportem jak i ja.

-Mhm. Ja tak, reszta zespołu niekoniecznie.

-Bo jestem swój gość i na mnie lecą!

-Nie, bo jesetś pedałem, ale masz hajs, a oni go chcą.

-Jak moja była żona.

Kyo mimowolnie się zaśmiał. Zwykle rzadko to robił, ale w tym człowieku zauważał wiele podobnego. Jakby rozmawiał z samym sobą. A właściwie z wyższą wersją siebie. Nawet nie zauważył, kiedy razem z Eminemem wybrali się na piwo.

-A więc zdzira chce ci odebrać dziecko? – spytał się wokalista nachylony nad trzecim już kuflem.

-Po jej kurwa trupie.- odparł raper.- A więc Kaoru śmierdzi rybą, co?

-Ach, tak, no nie da się wytrzymać.- Kyo mimowlolnie parsknął śmiechem. Dobrze czuł się w towarzystwie tego mężczyzny. Lepiej niż w czyimkolwiek z zespołu. Eminem czuł to samo. Zwykle nabijał się z facetów, ewentualnie chodził z nimi na dziwki. Z tym Japońcem, znaczy się z Kyo, było inaczej. Z nim nie miał ochoty iść na dziwki Z nim..Slim  pokręcił głową, zastanawiając się jak taka absurdalna myśl w ogóle mogła mu przyjśc do głowy.

-Coś się stało? – przechylił głowę Nishimura, widząc, że tamten od dłuższego czasu nic nie mówi.

-Mówią, że milczenie jest złotem.- Marshall puścił mu perskie oko. Boże, on to naprawdę zrobił! Kyo jednak bynajmniej nie wyśmiał go, a nawet zdobył się na nikły uśmiech. Slim nawet nie zauważył, kiedy jego dłoń powędrowała na dłoń Japończyka. To stało się tak po prostu, ot, impuls, który zmusił go do działania.

Gdy Kyo poczuł na sobie dotyk dłoni tamtego, nagle coś zaczęło w nim płonąć. Niemożliwe, przecież..przecież on był hetero! Eminem zresztą też. Dwaj normalni faceci wybrali się na piwo. Tak, tak. Zaraz, zaraz. Dwaj normalni faceci raczej się nie całują. Jednak oni się całowali. Nawet nie wiedzał kiedy znaleźli się w pokoju hotelowym wokalisty. Dla Marshalla nie liczyło się teraz, to co robił.Żył tą chwilą. Żył Kyo, którego trzymal w ramionach. Z namszczeniem pozbywał go ubran. Wokalista nie pozostawał mu dłużny. Odwzajmniał każdy pocałunek, każdą pieszczotę. Niebawem padli na łożko, zatopieni w miłości. Pogrążeni w ekstazie i myślący tylko o sobie. Niebawem Nishimura, z wprawą pchnął Slima głębiej w pościel. Nie miał pojęcia, że tak dobrze będzie wiedział, co ma robić..a jednak. Wszedł w niego jeszcze głębiej i mocniej. Razem unosili się ku spełnieniu. Opadli na siebie dysząc, gdy wtem..

-Cześć Kyo przyniosłem Ci ser…O KURWA MAĆ JA PIERDOLĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!- Toshiya był tak blady na twarzy, jakby kolorytem cery chwilowo zamienił się ze swoim ukochanym serem.

-Toshiya, bierz ser ,Kyo, i idziemy na pró…..BUDDO COŚ JAPONIĘ PRZEZ TAK LICZNE WIEKI..-Kaoru, wziąl ser i próbował nim sobie z kolei zasłonić oczy.

-Eej, faktycznie, jedzie rybą.- wydukał Eminem, obejmując Kyo, jakby chciał go obronić przed wszystkim

-No i co, gdzie ta próba..?

-Shinya, nie wchodź tu!- wrzasnął Kaoru, jednak było już za późno Shinya, a zaraz za nim Die, również znaleźli się w pokoju. Zapadła krepująca cisza, spośród której czuć było tylko zapach sera i Kaoru. Zespoł patrzył na kochanków. Oni na zespoł.

-Kyo ja rozumiem..ale…ale…żeby z naszym…pracodawcą,…..no…-Kaoru próbował odzyskać pozycje władczego lidera, ale w tej sytuacji niełatwo mu to przychodziło.- Panie Marshall…ja pana przepraszam, noo….no…no…..ja…..ja abydkuję jak Benedykt!!!!..Shinya zostajesz nowym liderem, dalej, powiedz coś.

-A-a-ale, czmeu ja?!- perkusista wachlował się, by nie zemdleć.-Ja, ja, ja nie wiem co powiedzieć!

-Ale ja wiem! – cała szóstka odwrócił a się na dźwięk donosnego, pięknego, zmysłowego, kobiecego głosu. Oto sama Lana Del Rey stała w drzwiach do pokoju i uśmiechała się przyjaźnie.- a więc ten, kto przemówi zsotanie nowym liderem? Przygotuj się więc Kaoru, bo mam dużo do powiedzenia. Kyo i Marshall nie zrobili nic złego. Obserwowałam ich jak i was od dłuższego czasu. Widzaiłam jacy wy, gołąbeczki, dla niego byliście, a jaki dla niego był Slim. Bez dwóch zdań ci dwoje nie zrobili nic złego. Bez dwóch zdań, coś między nimi iskrzy, bez dwóch…

-Eee tam iksrzy, od razu, cześć Lana, jesteś wolna dziś wieczorem?- Kyo próbował niezdarnie nałożyć bokserki i do niej podejść, Lana jednak wybuchnęła perlistym śmiechem.

-Uroczy jesteś maluszku, ale i ja i ty mamy już swoją miłość, więc teraz chłopcy- tu zwróciła się do reszty zespołu.-zostawmy ich samych.

I tak Kaoru, Shinya, Die, Toshiya, ser i Lana Del Rey, zostawili Kyo i Eminema samym sobie.

-No a teraz próba chłopcy, myśleliście, że was ominie?!

-Jasne Kaoru! – rzucił Shinya.- Eee, zaraz, Kaoru, czemu ty gadasz babskim głosem? Ooo, to ty Lana.

-Jasne, że idziemy.- Toshiya wraz z serem, przysunął się do Lany, po chwili to samo zrobił Daisuke jak i Shinya.

-Jesteśmy twoi!- wykrzyknęli chórem.

-Moje aniołeczki.- zaśmiała się.

-Zaraz zaraz, aaa..a co ze mną?!- wrzasnął Kaoru.

-No nie wiem kochanie, może pograj w makao, czy coś?- odparła Lana.- Chodźcie chłopcy, chodźcie. Hmm, czy wy też zauważyliście, że strasznie tutaj śmierdziz zdechłą rybą?



/I jak? Bo mi się skończyły chusteczki, płakałam ze śmiechu jak głupia XD MAM OCHOTĘ NA SER!!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lydia Land of Grafic