wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział XX.

Colin leżał na łóżku całkiem załamany. Nie sądził, że spotkanie z wujem aż tak źle na niego wpłynie. Nie miał na nic ochoty, nawet jedzenie, które przysyłano do ich pokoju prawie w ogóle nie było przez niego naruszone. Shigon musiał naprawdę się natrudzić, aby przekonać go do zjedzenia choćby kilku gryzów. Większość czasu spędzał wpatrzony w sufit, jakiś niewidzialny punkt był teraz dla niego bardziej fascynujący niż cokolwiek innego. Nawet delikatna pieszczota, którą zafundował mu czarnowłosy nie zrobiła na nim większego wrażenia. Koniec świata pomyślałby sobie Yuki gdyby go teraz widział, Colin nie chce czułostek? Naprawdę musi być z nim źle.

-Colin. Mówiłem Ci już, że masz się nie przejmować. Nie oddam Cię. –Szepnął mu do ucha i delikatnie pogładził jego ramię. Jemu też było teraz ciężko. Myśl, że mógłby znowu stracić blondyna była dla niego nie do przyjęcia. Na dodatek okazało się, że ten zboczeniec, który na nieszczęście jest jego wujem zgwałcił chłopca. Gdyby nie zdrowy rozsądek to Shigon zabiłby skurwysyna gołymi rękoma.

-Mam dosyć. To mnie przerasta. – Szepnął cicho i schował twarz w poduszkę.

Shigon westchnął. Colin w takim stanie był gorszy niż kobieta z okresem. Mimo wszystko zaczął składać na karku chłopca delikatne i czułe pocałunki. Wiedział, że prędzej czy później maluch się przełamie, każdy ma jakąś granicę wytrzymałości.

Colin czuł delikatne mrowienie na szyi i ciepło w okolicach podbrzusza. To nie było jakieś widzi mi się Shigona… Wiedział, że mężczyzna chce go w ten sposób pocieszyć, pokazać, że nie jest sam i może na niego liczyć.

Przesunął językiem po uchu blondyna, który w końcu westchnął cicho mając nadzieję, że poduszka jakoś to zagłuszy. Shigon jednak nie zaprzestawał. Jego dłoń po chwili znalazła się pod koszulką chłopca, sunęła po brzuchu zataczając kółka w okolicy jego pępka aż w końcu spoczęła na jednym z jego sutków.

Cholerny Shigon dobrze wie, że to jeden z najwrażliwszych miejsc u chłopaka. Jęknął cicho czując jak mężczyzna szczypie jego twardniejący sutek i dodatkowo liże jego kark. Takich pieszczot w wykonaniu czarnowłosego nie dało się zignorować.  Przewrócił się na plecy i wbił wzrok w oczy ukochanego. Ujrzał w nich coś na rodzaj smutku, ale i miłości.

-Colin. – Ucałował czule jego wargi. – Kocham Cię. –Usta zsunęły się na jego alabastrową szyję pieszcząc ją i pozostawiając delikatne, lecz mimo wszystko widoczne różowe malinki. Nic się teraz dla niego nie liczyło, najważniejszy był ten blond włosy skarb. Dla niego byłby zdolny zrobić wszystko. Strasznie bał się myśli, że mógłby ktoś go mu odebrać. Wiedział, co zrobić, ale ten pomysł mógł wypalić tylko wtedy, jeśli Colin wyrazi na to zgodę. Nigdy wcześniej czarnowłosy nie pomyślałby, że będzie aż tak zdeterminowany by zdecydować się na tak zwany środek ostateczny. Nie ma prawa do Colina? Jeszcze zobaczymy.

Chłopiec objął Shigona u szyi i pogłębił pocałunek. Tak bardzo potrzebował teraz ciepła drugiej osoby, nie chciał dać tego po sobie poznać, ale czuł wewnątrz siebie tą potrzebę. Po chwili leżał pozbawiony spodenek i koszulki. Widział jak czarnowłosy pożera go wzrokiem, pożądanie wręcz wyciekało z tych pięknych tęczówek. Dłonie starszego gdzieś znikły, poczuł je dopiero wtedy, kiedy uporały się z koszula, jaką miał na sobie czarnowłosy, potem znów wróciły do klatki piersiowej młodszego, pieszcząc ją bardzo zażarcie.

Wargi odnalazły jeden z sutków chłopca i mężczyzna z uśmiechem zaczął go ssać, podgryzać i lizać mrucząc przy tym jak zadowolony kot.  Taki pieszczoty skutkowały usłyszeniem jęków przyjemności, którymi obdarzał uszy starszego Colin. Nie skończyło się na seksie. Shigon wiedział, kiedy może sobie na to pozwolić, a kiedy sytuacja wymaga więcej powagi. Mimo wszystko obaj leżeli przytuleni do siebie, Colin okryty silnymi rękoma ukochanego chciał ukryć się przed światem, miał go po prostu dosyć.

----

Wszedł do swojego gabinetu w jednym ze szpitali w Tokio. Chorobliwie białe pomieszczenie w równie nieskazitelnym budynku. Spojrzał na tabliczkę na swoim biurku gdzie widniał napis: Dr. Charles Harvey. Nigdy nie pomyślałby, że tak łatwo znajdzie pracę w Japonii skoro w Ameryce miał z tym takie problemy. Ktoś zapukał do drzwi.

-Proszę. –Powiedział głośniej i usiadł za biurkiem. Do środka weszła jedna z pielęgniarek w towarzystwie innego lekarza, dużo młodszego.

-Harvey-san przyniosłam kartotekę na jutrzejsze wizyty. Ma Pan dziś nocny dyżur prawda? –Młoda kobieta wydawała się zafascynowana mężczyzną.

-Tak. To tyle? –Spojrzał na nią całkiem obojętnie, jednak młodzieńca, który nadal stał w wejściu obdarzył życzliwym uśmiechem.

Kobieta skinęła głową i wyszła.

-Czuje do Ciebie mięte. –Zauważył z rozbawieniem młody doktor. – Dlaczego nie powiesz jej, że gustujesz w mężczyznach?

-A, po co? Niech sobie żyje ze swoimi złudnymi marzeniami, że kiedyś będzie mnie mieć na własność. Ja posłusznie spłodzę jej potomstwo i będzie happy end.

Harvey-san jesteś naprawdę okrutny. – Zaśmiał się zamykając drzwi. Usiadł na kolanach mężczyzny i przesunął ustami po jego szyi.  – Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej? Umówiliśmy się przecież na seks, a sala operacyjna była pusta.

-Musiałem coś załatwić. Spotkałem mojego siostrzeńca, którego miałem okazję zgwałcić. – Po tych słowach młodszy doktor spojrzał na Charlesa z niepokojem i wstał.

-I, co teraz?

-Jak to, co? Będę walczyć o to, co mi się należy, o jego tyłek do rżnięcia. –Zaśmiał się.

-A ja? Mówiłeś, że jest Ci ze mną dobrze. Myślałem, że to nie były puste słowa. Ja…

-Matsuru, naprawdę myślałeś, że Cię posuwam z miłości? Ile ty masz lat? Jesteś już na tyle dorosły, że chyba powinieneś przestać szukać związku i skupić się na czymś innym.  Jeśli to wszystko, co masz mi do powiedzenia to możesz wyjść, mam jeszcze trochę pracy.

Dr. Matsuru spojrzał na byłego kochanka ze smutkiem w oczach i wyszedł może nieco za mocno zamykając drzwi, bo słychać było przy tym głośny trzask.

-Pff naiwniak. – Powiedział bardziej do siebie siedząc nadal za biurkiem.

----

-Co Pan wyprawia? –Powiedział John idąc za Shigonem przez miasto. Mężczyzna był z czegoś widocznie bardzo zadowolony. Jeszcze nigdy John nie widział swojego przełożonego w takim nastroju. – Przepraszam bardzo Pana, ale dlaczego idziemy właśnie tam?

-Mam pewien plan. I spodziewam się, że wypali. Posłuchaj mnie teraz John bardzo dokładnie. –Uśmiechnął się niecnie, kiedy weszli do ogromnego budynku. - Przyprowadzisz tutaj Colina dokładnie o szesnastej. Jasne?

-No dobrze. Ale…

-Żadnego „Ale”! Musisz to zrobić. Pamiętaj o szczegółach. –Poklepał go po plecach. – Sam pewnie będzie miał pretensje, że nie mógł tego widzieć, tak samo Yuki. Ale mamy mało czasu. –Pozostawił Johna przy wejściu a sam wszedł do jednego z Pokoi.

----

-John, o co chodzi?- Spytał Colin nie wiedząc jak się zachować. Mężczyzna pomagał mu ubrać jakiś dziwny garnitur.

-Idziemy na bardzo ważne wydarzenie, Pan Shigon zabiłby mnie gdybym puścił Cię tam bez garnituru. –Powiedział z delikatnym uśmiechem. – Musimy się spieszyć, jeśli się spóźnimy to zapewne ja za to tak czy siak oberwę.

-Shigon nic mi nie wspominał. –Odparł idąc za mężczyzną z lekkim niepokojem. Nigdy nie pomyślałby, że pójdzie na jakiekolwiek przyjęcie. Czuł coraz większy stres, nigdy nie był na imprezie a ta zapewne będzie mieć charakter biznesowy, a co jeśli zrobi coś nie tak? Co jeśli upokorzy Shigona a ten go przez to znienawidzi?- John ja nie jestem pewien czy powinienem iść.

-Nie masz wyboru. Shigon wyraźnie powiedział, że mam Cię tam zabrać. –Wsiedli do limuzyny, która po chwili ruszyła. –Colin jesteś naprawdę wyjątkowym chłopakiem, skoro Shigon stracił dla ciebie głowę.

-Hmm? Co masz na myśli?

-Nieważne. To będzie naprawdę ciekawe. – Resztę drogi John się nie odzywał, siedział jedynie i patrzył się za okno. Colinowi coraz mniej to się podobało.

Wysiedli przed sporych rozmiarów budynkiem. Nie wiedział, co pisze nad wyjściem, bo na nieszczęście nie znał japońskiego. John prowadził go jakimiś korytarzami aż w końcu zatrzymali się przed drzwiami, na których pisało z tego, co zrozumiał Colin „Sala nr. 5” Spodziewał się ujrzeć ogromne pomieszczenie pełne ludzi, stołów z jedzeniem, alkoholu, oraz rozbrzmiewającej klasycznej muzyki. To, co miał przed oczyma wcale tego nie przypominało. Pomieszczenie prawie puste nie licząc podestu, na którym stał jakiś mężczyzna za niewielkim stołem. Naprzeciwko Colina stał Shigon w garniturze. Uśmiechał się delikatnie, wyciągnął dłoń w kierunku blondyna, który jak na zawołanie podszedł do niego, pomimo, że nadal czuł się niepewnie.

-O, co tutaj chodzi?-Spytał w końcu, kiedy już stał trzymając w swojej dłoni tą większą czarnowłosego. Spletli ze sobą swoje palce, chłopiec poczuł znajome ciepło w piersi.

-To jedyny sposób abyś pozostał mój. –Powiedział Shigon i ucałował policzek ukochanego. –Wyjdź za mnie.

Oczy Colina rozszerzyły się w szoku. Wyjść za niego? – C-co? – Wydukał jedynie.

-Chce mieć Cię już zawsze przy sobie, nie bojąc się, że ktoś kiedykolwiek mógłby mi Ciebie odebrać. Chce się tobą opiekować, patrzeć na uśmiechniętą twarz i pocieszać, kiedy będziesz smutny. Mam jednak nadzieję, że przy mnie nigdy już nie będziesz chciał płakać. Pragnę nie tylko Twojego ciała, chce twego serca. –Szepnął czule. Uśmiechnął się widząc łzy szczęścia w oczach młodszego. – Obiecuję, że nigdy Cię nie opuszczę, dlatego proszę abyś zgodził się za mnie wyjść. Colin? Zrobisz to dla mnie? Dla Siebie? I… -Przytulił go mocno. – Dla Nas?

-Mówiłem Ci jak bardzo Cię kocham? –Powiedział Colin wtulając się w niego mocno. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć, nigdy by nie pomyślał, że Shigon zrobić dla niego tak wiele, że posunie się do małżeństwa. –Ale czy ja mogę?

-Nie masz opiekuna, więc mimo wszystko możesz o sobie zdecydować, przynajmniej tutaj możesz. –Uśmiechnął się i spojrzał na mężczyznę, który miał za chwile udzielić im ślubu.

Cała uroczystość, o ile można było ją tak nazwać przebyła bez zbędnych komplikacji, przy momencie złożenia przysięgi gdzieś z kąta pokoju dobiegł ich dziwny dźwięk. Okazało się, że John pomimo prób opanowania w końcu się wzruszył. Colin i Shigon cały czas patrzyli na siebie z nieukrywanym uwielbieniem. Każdy powtórzył słowa przysięgi i nałożył ukochanemu obrączkę. „Pastor” nie musiał nawet pozwalać im się pocałować, oboje po chwili trwali w namiętnym pocałunku. Ich usta długo nie odrywały się od siebie, lecz w końcu brakło im powietrza i musieli zaprzestać.

Wyszli z budynku oficjalnie, jako małżeństwo. W limuzynie nie potrafili się od siebie oderwać, kto by pomyślał, że jeszcze parę miesięcy temu tych dwoje nie żywili do siebie jakichś specjalnych uczuć a teraz mogli mówić do siebie mężu. Z pojazdu szybko przenieśli się do hotelu i kiedy już byli w sypialni mogli rozpocząć coś na podobieństwo nocy poślubnej. Colin leżał już na łóżku całkiem nagi z resztą tak samo jak Shigon. Starszy błądził dłońmi po pięknym ciele swojego ukochanego, czuł narastające podniecenie, gorąc palił jego piersi, serce chciało wyskoczyć i ujrzeć światło dzienne. –Kocham Cię Colin. –Szepnął i wpił się namiętnie w jego delikatne usta, które odwzajemniły gest pogłębiając pocałunek. Dłoń czarnowłosego nie chciała czekać, zsunęła się na krocze młodszego pieszcząc je, za co Shigon został nagrodzony jękami rozkoszy. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, ale tak naprawdę było szybkie, nie chcieli na nic czekać. Byli zbyt owładnięci pożądaniem by myśleć racjonalnie. Blondyn jęczał głośno czując w sobie palce starszego, które napierały na ścianki jego wnętrza, zginał je, wsuwał i robił rzeczy, które wcześniej nie przyszły mu do głowy. Chciał już go poczuć, tą przyjemną ciasnotę pomieszaną z gorącem. Dłonie chłopca spoczęły na ramionach Shigona. Ten widząc uśmiech na twarzy Colina wiedział, że jest to pozwolenie na zanurzenie się w tej rozkoszy. Nie tracąc czasu wszedł w niego mocnym pchnięciem.

-Aaaa! –Krzyknął błogo blondynek i wygiął się w łuk.

-Nie mogę dłużej czekać. –Westchnął czarnowłosy i zaczął się poruszać, gwałtownie, niemal rozpacznie. Zagryzł wargę czując jak bardzo ciasny jest chłopak. Wszystkie myśli umknęły, teraz liczyło się tylko to, że są razem i będą już na zawsze, że mogą czuć swoje rozpalone ciała przy sobie, słyszeć bicie serc i ciężkie oddechy łapczywie kradnące tlen z powietrza. Ruchy stawały się coraz szybsze, aż wstyd, ale wiedzieli, że długo nie wytrzymają. Zaspokojenie było teraz ich celem. Spełnienie było wspaniałe, to błogie uczucie zbierające się w środku człowieka uszło razem ze spermą. Leżąc na łóżku zmęczeni i spleceni ze sobą wsłuchiwali się w swoje przyśpieszone oddechy.

----

I co teraz? – Spytał Colin, gdy siedzieli już w samolocie.

-Wysłałem kopię aktu małżeńskiego do sądu, Twój wuj właśnie został pozbawiony jakichkolwiek praw do ciebie. –Pocałował Chłopca. – Teraz jesteś mój.

-A ja nie mam nic przeciwko. –Przytulił się do boku ukochanego. – Dziękuję.

-Za, co?

-Za wszystko. A zwłaszcza za Twoją miłość.

-Głuptas. Ale mój!

-Czeka nas zmierzenie się z wściekłym Yukim, gdy tylko dowie się o ślubie, na którym nie był. –Zauważył Colin.

-Jakoś damy sobie radę drogi Colinie.

-Ważne, że razem.

KONIEC

/Dziękuję wam kochani za wytrwałość. To już koniec opowieści o losach Colina. Pamiętajcie jednak, że to nie oznacza końca działalności bloga. Już wkrótce pojawi się zupełnie nowe i mam nadzieję równie dobre opowiadanie, które zaciekawi was tak samo albo i bardziej niż to. 
Dziękuję, wasza autorka. 

piątek, 26 lipca 2013

Rozdział XIX.

Nagle ktoś otworzył drzwi klasy, co momentalnie przykuło uwagę wszystkich podopiecznych.

Do środka wpadł Saki wyraźnie czymś zdenerwowany. Rozglądnął się po pomieszczeniu i kiedy natrafił wzrokiem na jednego z chłopców od razu podszedł do nauczyciela, powiedział mu coś bardzo cicho i po chwili wyszedł z tą różnicą, że ciągnął za sobą czarnowłosego chłopca. Colin był bardzo ciekawy, o co mogło chodzić.

----

Dwa dni później zapukał do gabinetu swojego kochanka. Zgodnie z obietnicą mieli polecieć razem do Tokio.

-Twój wuj pracuje w jednym z tamtejszych szpitali. Zakładam, że prędzej czy później dowie się o tym, że żyjesz. –Szepnął, kiedy siedzieli już w prywatnym samolocie. Mężczyzna popijał drinka a Colin patrzył w widok za oknem. Lecieli właśnie nad oceanem, albo może morzem? Kto wie mogło to być równie dobrze jezioro, blondyn nie miał pojęcia gdzie znajduje się pensjonat. Shigon starał się zachować to w tajemnicy dla bezpieczeństwa chłopców.  To tworzyło swoiste poczucie spokoju i ciszy.

-Uhm. Czy Saki mógł się zakochać?

-Saki? A czemu pytasz?-Spojrzał ciekawsko na blondyna.

-Kilka dni temu wpadł na lekcję tylko po to, żeby wyciągnąć z niej jakiegoś czarnowłosego chłopca.

-Ah rozumiem. To jego bratanek.

-Naprawdę?

-Saki pracuje tutaj dobrych parę lat, ale kiedy dowiedział się, że jego rodzina zginęła w wypadku i osierociła Tomohisę od razu poprosił mnie o sprowadzenie tutaj chłopaka. W sumie to i tak został jego prawnym opiekunem, więc mógł zadecydować gdzie będzie z nim mieszkać.

-Rozumiem. –Uśmiechnął się delikatnie na jego słowa.

-Brat Sakiego był od niego o siedem lat starszy. Pomimo, że nigdy nie miał okazji poznać swojego bratanka to postanowił się nim zająć.

-Bardzo dojrzale się zachował.

-Jak na niego? Faktycznie.

----

Na miejscu od razu samolot zamienili na limuzynę. Jechali w stronę hotelu, który zdaniem Shigona był jednym z najlepszych w Japonii. Budynek nosił nazwę „Mikoto&Shinchi” liczył około pięć pięter. Colin patrzył na niego z otwartymi ustami. Środek był równie zachwycający, tradycyjny i nowoczesny zarazem wystrój zachęcał, ale i jednocześnie odstraszał prawdopodobnie kosmicznymi cenami. Czarnowłosy podszedł do recepcji i już po chwili ciągnął za sobą Colina trzymając w ręku klucz do ich pokoju.

-APARTAMENT? – Blondyn o mało, co nie padł na zawał, kiedy stanął po środku ogromnego zdawałoby się mieszkania. Pomieściłoby bez problemu około 50 osób. –Jest ogromny!

-Myślisz, że wybrałbym coś, na co stać pierwszego lepszego turystę? Colin ja mam swój honor i…

-Ogromne ego, które nie pozwala Ci wynająć coś mniejszego? – Dokończył za niego chłopak siadając w jednym z foteli.

-Chyba za bardzo Cię rozpieściłem. –Podszedł do niego z uśmiechem, lecz po chwili całkiem zmienił wyraz twarzy. – Masz za długi jęzor.

-Możliwe, ale czy to nie jest może moja zaleta? –Zaśmiał się. Chyba polubi to dogryzanie starszemu.

Shigon skradł mu słodkiego całusa. – Czasem to dodaje Ci uroku… ale jak przed chwilą podkreśliłem „Czasem”, czyli nie teraz. –Uśmiechnął się ponownie kradnąc mu całusa.

----

Kolejne dni były naprawdę NUDNE! Shigon bez przerwy gdzieś znikał na całe dnie, blondyn dobrze wiedział, że chodzi o sprawy biznesowe, ale ile można zawracać sobie tym głowy? Widocznie długo. Colin w tym czasie zostawał w hotelu w towarzystwie czterech ochroniarzy. Na szczęście zaszczycił go swoją obecnością John, więc mógł z kimś normalnie porozmawiać. O ile normalną rozmową można nazwać gadanie o polityce, gospodarce, wiadomościach i pracy. Ech Colinowi czegoś w tym wszystkim brakowało. Czarnowłosego nie było i nie było, w końcu chłopak postanowił, że wymknie się z hotelu żeby pochodzić po okolicy. Pierwszy raz był w Tokio, więc chciał przynajmniej troszkę je pozwiedzać.  Niesamowity klimat panujący w mieście od razu spodobał się blondynowi, ogromne budynki całe oblane neonowymi światłami zachęcały, aby wejść i ujrzeć ich rażące piękne wnętrze. Kluby, restauracje a gdzieniegdzie niewielkie straganiki z ulicznym jedzeniem, bądź pamiątkami czy nawet własnoręcznymi wyrobami.

Wszedł do jednej z niewielkich knajpek i posyłając do kelnera ciepły uśmiech zamówił sobie ramen i ciepłą herbatę. Zajął miejsce przy oknie, aby móc podziwiać mijających się na ulicy ludzi, ktoś po chwili jednak wyrwał go z letargu i dosiadł się nie pytając o pozwolenie.

-Owszem, może się Pan dosiąść, miejsca starczy jeszcze dla trzech osób. – Powiedział Colin może nieco zbyt ozięble.

-Może, chociaż przywitasz się z wujem? –Dopiero na te słowa blondyn jakby otrząsnął się i spojrzał na siedzącego na przeciwko niego mężczyznę.

Ciemnowłosy liczący sobie nie mniej niż czterdzieści lat osobnik spoglądał na chłopca z nieukrywanym rozbawieniem.

-Co język utknął ci w gardle? Może mam ci pomóc go wydostać hmm?

-Podziękuję. Jestem po amnezji, więc przykro mi, ale nadal mam ograniczoną ilość wspomnień. Nie kojarzę pana. –Colin starał się jakoś grać, żeby tylko, w magiczny sposób, zniechęcić wuja do siebie.

-Oj naprawdę? Mimo, że jestem lekarzem to nie specjalizuje się w urazach na tle psychicznym. Szkoda, że mnie zapomniałeś, w lesie byłeś naprawdę słodki.

-CO? – Colina jakby poraził piorun. W lesie? – Nie mam pojęcia, o czym mówisz. –I to prawda, nie miał zielonego pojęcia. – Nie przypominam sobie abym Cię wcześniej spotkał.

-Oj Colin, Colin… Ranisz moje uczucia. Jak mogłeś zapomnieć ten dzień. Kiedy uciekłeś z sierocińca a ja szukałem Cię wszędzie aż w końcu natrafiłem na ciebie w lesie i pokazałem jak to jest być dziwką. Tak słodko jęczałeś i płakałeś, kiedy mogłem zerżnąć Cię jak szmatę, po czym zostawiłem Cię w tym lesie nieprzytomnego z delikatnie potłuczoną główką.

Blondyn nie wierzył w to, co właśnie miał okazję usłyszeć. Więc to wszystko, to, co spotkało go w lesie i to, że stracił pamięć było spowodowane przez tego zboczonego starucha?

-Szkoda, że nie mogłem Cię zaadoptować. Nie miałem jeszcze wtedy pracy a i tak wolałem nieco poczekać. No, ale twoja ucieczka była mi nawet na rękę. –Uśmiechnął się i przesunął dłonią po udzie chłopca. Ten od razu wstał i odepchnął go od siebie.

-Nigdy więcej mnie nie dotkniesz.

-Mylisz się. Mam zamiar to zrobić jeszcze nie raz. Poza tym teraz, gdy już wiem, że żyjesz to mogę się tobą zająć, jako prawowity opiekun. Nie chciałbyś znowu poczuć się jak wtedy w lesie? Mogę ci obiecać, że nie dam Ci spokoju.. – Nagle coś przeleciało tuż koło ucha Colina i po chwili nóż zachwiał się niebezpiecznie wbity tuż koło ręki mężczyzny, która leżała na stole.

-Nie jest mi przykro, że przerywam tę jakże ohydną wypowiedź, ale ostrzegam Pana, że za kolejne słowo ten nóż wyląduje dokładnie między twoimi nogami. A wtedy nie będziesz miał już, czym posuwać kogokolwiek. – Shigon stał nad ich stolikiem obejmując pewną ręką blondyna w pasie. Jego mina wyrażała gniew, obrzydzenie i chęć mordu zarazem.

-Mały Shigon, dawno Cię nie widziałem…

-Więcej szacunku! Małe to jest twoje szczęście, bo akurat niefart chciał żebyś trafił na mnie. Colin jest pod moją opieką i…

-Nie sądzę. On jest teraz nieletnim bez opiekuna i ja nim powinienem być.

-Chyba naoglądałeś się za dużo filmów, nigdy nie dostaniesz praw względem Colina. Żaden rozsądny sąd tego nie zrobi.

-A myślisz, że tobie je dadzą? Musisz być bardzo naiwny skoro w to wierzysz. –Mężczyzna wstał. – Chłopak będzie mój. –I po tych słowach wyszedł.

Shigon razem z Colinem siedzieli w samochodzie i jechali z powrotem do hotelu.

-To jego wina. To on mi to zrobił.

-Colin…

-Nie chce być jego zabawką do pieprzenia. Nie chcę! Ja chce zostać z Tobą. –Jęknął boleśnie i przytulił się do ukochanego.

-Obiecałem Ci, że już zawsze przy Tobie będę. I dotrzymam obietnicy. – Czarnowłosy musnął delikatnie czoło chłopca i przytulił go do siebie mocno, ale i zarazem bardzo czule.

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział XVIII.

Colin obudził się dosyć wcześnie jak na tak męczący wieczór, który spędził z Shigonem, Yukim i Samem. Tyłek bolał niemiłosiernie i chyba nie tylko jego. Yuki leżący na drugim łóżku miał dosyć niewyraźną minę, która jednak zmieniała się, gdy tylko Sam obdarzał jego ciałko motylimi pocałunkami. Blondyn postarał się jakoś wygramolić z łóżka, ale w tym samym momencie Shigon objął go mocno w pasie.

-Gdzie uciekasz kociaku? – Ucałował kark chłopaka z władczym uśmiechem. – Chcesz mnie zostawić samego w łóżku po ostatniej nocy? Nie ładnie. – Mężczyzna nie dałby się tak łatwo pozbawić możliwości dotykania tego jakże uroczego ciałka małego Colina. Skoro już wylądowali w jednym łóżku i na dodatek mieli towarzystwo musieli stwarzać pozory szczęśliwej i kochającej się parki. No, ale przecież oni nawet nie musieli udawać.

Colin nie miał nic przeciwko pieszczotom i czułostkom, ale uparte z niego uke i naprawdę Shigon mógłby mu odpuścić przynajmniej, kiedy chce skorzystać z toalety. –Puść, muszę do łazienki. – Jęknął bezradnie. Jeśli tak dalej pójdzie to pęcherz mu eksploduje, na szczęście blondyn po chwili poczuł jak uścisk kochanka poluźnił się, co wykorzystał i wbiegł do sąsiedniego pomieszczenia. Po chwili rozległ się w środku cichy pomruk ulgi, chłopak stał z delikatnym uśmiechem i oddawał naturze to, co uciskało jego pęcherz. Słychać było również dźwięk zamykanych drzwi a parę minut później do toalety wszedł czarnowłosy i objął chłopca w pasie stojąc za nim widocznie bardzo z siebie zadowolony.

-Mmm Colinuś może Ci pomóc? –Obdarzył kark młodszego swoim ciepłym oddechem a dłonie poczęły zręcznie masować jego podbrzusze powoli zsuwając się niżej. Chłopiec zareagował tak jak się spodziewał starszy, jego policzki od razu przybrały barwę dojrzałych pomidorków a ręce niezdarnie starały się odsunąć te większe, pieszczące. – Poranna erekcja to nic złego. Zwłaszcza u chłopców w twoim wieku.

-Czy ja wyglądam jak trzynastolatek? Poza tym nie mam dziś poranne erekcji, Shigon daj spokój. –Westchnął bezradnie. Naprawdę czasem miał ochotę przywalić czarnowłosemu za takie uwagi kierowane pod jego adresem. –Puścisz mnie czy nie?

-Nie mam zamiaru. Chce się jeszcze nad tobą poznęcać. – Jak powiedział tak zrobił, z pokoju Colina jeszcze długo słychać było rozkoszne jęki.

----

Pora obiadowa nadeszła szybciej niż chłopak mógłby się spodziewać. Żołądek wyczekiwał tej chwili, ale kiedy tylko Colin dowiedział się, że musi zaspokoić swój głód flaczkami całkiem stracił apetyt. Yuki siedzący obok zdawał się nie przejmować wcale dziwną konsystencją dania, zajadał się jakby miał przed sobą stos czekolady. Blondyn ze zrezygnowanym wzrokiem nałożył sobie nieco sałatki selerowej i mozolnie począł męczeńską konsumpcję.

Gdzieś na balkonie obserwował swojego kochanka Shigon z nieukrywanym rozbawieniem. Czyżby blondyn należał do wybrednych? Aż takie miał wyrafinowane podniebienie? Chyba za bardzo go rozpieścił. Sam i John siedzieli przy stole niedaleko czarnowłosego i prowadzili jakąś dziwną rozmowę.

-No stary serio mówię zetnij te włosy, już są za długie. – Wypowiedział się Sam patrząc na kuzyna.

Szatyn pogładził swoje włosy. – Nie przesadzaj, aż tak źle?

-Długie włosy to były modne w średniowieczu i to tym nieeuropejskim. To takie niemęskie.  –Zaśmiał się Sam.

Shigona te słowa poraziły jak piorun. Jego czarne włosy sięgały prawie do pasa, nienaruszone przez nożyczki zawsze w dotyku przypominały jedwab. A teraz poczuł się jakby ktoś go kopnął w brzuch, lub jak ten nieszczęsny kojot w kreskówkach, jakby ktoś zrzucił na niego czterotonowy kamień. Spojrzał na Sama wzrokiem, którego nie powstydziłby się głodny tygrys. Skutek był natychmiastowy, mężczyzna widząc twarz przełożonego wzdrygnął się i zajął jedzeniem. Pomimo, że temat skończył się równie szybko, co zaczął to Shigon miał nadal w głowie słowa Sama.

----

Colin dostał po zajęciach wiadomość od ukochanego. W sumie list był bardzo tajemniczy i nie wynikało z niego nic, co mogłoby posłużyć, jako ewentualna wskazówka, po co czarnowłosy chciał się z nim spotkać w swoim gabinecie. Sam i John wydawali się nieco spięci, kiedy blondyn minął ich na korytarzu. Nie chciał od razu robić za detektywa, więc skręcił w stronę gabinetu Shigona. Zapukał do drzwi, ale nie usłyszał odpowiedzi. Westchnął cicho i wszedł do środka. Rozglądnął się i w pewnym momencie jego spojrzenie przykuł ktoś, kto stał tyłem do drzwi tuż przy oknie.

-Kim jesteś? – Spytał Colin. Od tyłu postura nieznajomego wydawała się przypominać Shigona, ale te krótkie włosy. Kiedy mężczyzna odwrócił się do niego to Colin ledwo, co pozbierał szczękę z podłogi. – SHIGON?!



-Co? Postanowiłem w końcu ściąć te włosy. Dziwny przeciąg czuję na szyi, ale to nawet fajne. –Poprawił niesforne włosy opadające mu na czoło. – Jak wyglądam?

-Męsko?

Shigona trafił kolejny czterotonowy kamień. Więc to prawda? Był niemęski?

-Mi w każdej fryzurze się podobasz. –Poprawił się Colin i z uśmiechem pogładził śniące i nadal tak samo delikatne włosy ukochanego. – Co Cię skłoniło do zmiany image’u?  Znając Ciebie miałeś jakiś powód.

-Uznałem, że zmiana dobrze mi zrobi. A tak na serio, to Sam poradził Johnowi, ja się tylko niewinnie im przysłuchiwałem i doszedłem do wniosku, że pora wydorośleć.

Colin uśmiechnął się szeroko i pocałował ukochanego, który odwzajemnił ten gest. Gdyby nie to, że miał zaraz trening to pchnąłby go na łóżko i się zabawił, ale blondynek wiedział, że będą mieć jeszcze wiele okazji.

-Za dwa dni muszę pojechać w pewne miejsce, chcesz się ze mną wybrać? –Spytał czarnowłosy podchodząc do biurka.

-Gdzie? –Colin usadowił się w fotelu za meblem zawalonym papierami.

-Do Tokio. Sprawy biznesowe. A jeśli się uda to zabierzemy ze sobą kilku nowych chłopców. Poza tym myślę, że czas coś zrobić w sprawie Twojej rodziny.

-Co masz na myśli? –Colin wiedział tyle, że ojciec i matka nie żyją. Ale co do reszty jakiś krewnych nie miał zielonego pojęcia. – Mam jeszcze kogoś?

-Prawdopodobnie tak. Z tego, co wiem był wuj. Od strony Twojej matki. –Powiedział tonem, który wcale nie wskazywał na jego zadowolenie. – Możliwe, że będzie się ubiegał o prawa do ciebie.

-A, co ja jestem przedmiot, że można się ubiegać o moją wolność?

-Byłeś przez parę miesięcy uznany za zaginionego a nawet rozważano Twoją śmierć, mogą się ubiegać o zrobienie badań. Jeśli dobrze pamiętam Twój wuj jest lekarzem, dla niego nie będzie problemem podrobić wyniki. Jeśli uznają, że nie jesteś zdolny, aby samodzielnie o siebie zadbać to od razu on stanie się Twoim prawnym opiekunem.

-A ty?

Shigon westchnął. – Nie jestem nawet Twoją rodziną. Gdybyśmy byli małżeństwem to, co innego nie miałby prawa ubiegać się o cokolwiek, bo już byłbyś pod moją opieką. – Pogładził jego włosy z delikatnym uśmiechem.

-Może nie będzie chciał mnie znaleźć. W końcu sam powiedziałeś, że uznano mnie nawet za zmarłego.

-Miejmy nadzieję.

----

Colin opuścił gabinet Shigona i westchnął na samą myśl, że czekają go jeszcze dwie godziny siedzenia na matematyce. Nadal miał śmieszne wrażenie, że znajduje się w niemagicznym Hogwarcie, inne przedmioty, nauczyciele (SEKSOWNY DYREKTOR) ale klimat budynku był bardzo zbliżony do tego magicznego zamku, który pochłonął chłopca kiedy czytał książkę. Siedział na lekcji patrząc się w tablicę, ale myślami był gdzieś daleko. Wrócił do wspomnień, kiedy mieszkał w rodzinnym domu i tylko od czasu do czasu mógł spotkać się z młodym Shigonem. Przypomniała mu się dosyć zabawna sytuacja, kiedy czarnowłosy tłumaczył mu, dlaczego ma długie włosy i nie chce ich ściąć. Uważał wtedy, że to podkreśla jego status społeczny. Colin nie miał pojęcia, co oznacza to słowo, więc skomentował je jakże inteligentnie: „To twój kaktus jest społeczny?” Cóż rymowało się, więc blondynowi mogło się pomylić. Oczywiście potem kolega wytłumaczył mu wszystko przy książkach. Shigon od najmłodszych lat był bardzo inteligentny i starał się uzyskiwać jak najlepsze wyniki we wszystkim, za co się zabierał.

-Colin!- Chłopca wyrwał z zamyślenia nauczyciel, który chciał, aby ten podszedł do tablicy i rozwiązał przykład. – Przestań bujać w obłokach i podejdź tu łaskawie.

Nagle ktoś otworzył drzwi klasy, co momentalnie przykuło uwagę wszystkich podopiecznych.
Lydia Land of Grafic