wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział XX.

Colin leżał na łóżku całkiem załamany. Nie sądził, że spotkanie z wujem aż tak źle na niego wpłynie. Nie miał na nic ochoty, nawet jedzenie, które przysyłano do ich pokoju prawie w ogóle nie było przez niego naruszone. Shigon musiał naprawdę się natrudzić, aby przekonać go do zjedzenia choćby kilku gryzów. Większość czasu spędzał wpatrzony w sufit, jakiś niewidzialny punkt był teraz dla niego bardziej fascynujący niż cokolwiek innego. Nawet delikatna pieszczota, którą zafundował mu czarnowłosy nie zrobiła na nim większego wrażenia. Koniec świata pomyślałby sobie Yuki gdyby go teraz widział, Colin nie chce czułostek? Naprawdę musi być z nim źle.

-Colin. Mówiłem Ci już, że masz się nie przejmować. Nie oddam Cię. –Szepnął mu do ucha i delikatnie pogładził jego ramię. Jemu też było teraz ciężko. Myśl, że mógłby znowu stracić blondyna była dla niego nie do przyjęcia. Na dodatek okazało się, że ten zboczeniec, który na nieszczęście jest jego wujem zgwałcił chłopca. Gdyby nie zdrowy rozsądek to Shigon zabiłby skurwysyna gołymi rękoma.

-Mam dosyć. To mnie przerasta. – Szepnął cicho i schował twarz w poduszkę.

Shigon westchnął. Colin w takim stanie był gorszy niż kobieta z okresem. Mimo wszystko zaczął składać na karku chłopca delikatne i czułe pocałunki. Wiedział, że prędzej czy później maluch się przełamie, każdy ma jakąś granicę wytrzymałości.

Colin czuł delikatne mrowienie na szyi i ciepło w okolicach podbrzusza. To nie było jakieś widzi mi się Shigona… Wiedział, że mężczyzna chce go w ten sposób pocieszyć, pokazać, że nie jest sam i może na niego liczyć.

Przesunął językiem po uchu blondyna, który w końcu westchnął cicho mając nadzieję, że poduszka jakoś to zagłuszy. Shigon jednak nie zaprzestawał. Jego dłoń po chwili znalazła się pod koszulką chłopca, sunęła po brzuchu zataczając kółka w okolicy jego pępka aż w końcu spoczęła na jednym z jego sutków.

Cholerny Shigon dobrze wie, że to jeden z najwrażliwszych miejsc u chłopaka. Jęknął cicho czując jak mężczyzna szczypie jego twardniejący sutek i dodatkowo liże jego kark. Takich pieszczot w wykonaniu czarnowłosego nie dało się zignorować.  Przewrócił się na plecy i wbił wzrok w oczy ukochanego. Ujrzał w nich coś na rodzaj smutku, ale i miłości.

-Colin. – Ucałował czule jego wargi. – Kocham Cię. –Usta zsunęły się na jego alabastrową szyję pieszcząc ją i pozostawiając delikatne, lecz mimo wszystko widoczne różowe malinki. Nic się teraz dla niego nie liczyło, najważniejszy był ten blond włosy skarb. Dla niego byłby zdolny zrobić wszystko. Strasznie bał się myśli, że mógłby ktoś go mu odebrać. Wiedział, co zrobić, ale ten pomysł mógł wypalić tylko wtedy, jeśli Colin wyrazi na to zgodę. Nigdy wcześniej czarnowłosy nie pomyślałby, że będzie aż tak zdeterminowany by zdecydować się na tak zwany środek ostateczny. Nie ma prawa do Colina? Jeszcze zobaczymy.

Chłopiec objął Shigona u szyi i pogłębił pocałunek. Tak bardzo potrzebował teraz ciepła drugiej osoby, nie chciał dać tego po sobie poznać, ale czuł wewnątrz siebie tą potrzebę. Po chwili leżał pozbawiony spodenek i koszulki. Widział jak czarnowłosy pożera go wzrokiem, pożądanie wręcz wyciekało z tych pięknych tęczówek. Dłonie starszego gdzieś znikły, poczuł je dopiero wtedy, kiedy uporały się z koszula, jaką miał na sobie czarnowłosy, potem znów wróciły do klatki piersiowej młodszego, pieszcząc ją bardzo zażarcie.

Wargi odnalazły jeden z sutków chłopca i mężczyzna z uśmiechem zaczął go ssać, podgryzać i lizać mrucząc przy tym jak zadowolony kot.  Taki pieszczoty skutkowały usłyszeniem jęków przyjemności, którymi obdarzał uszy starszego Colin. Nie skończyło się na seksie. Shigon wiedział, kiedy może sobie na to pozwolić, a kiedy sytuacja wymaga więcej powagi. Mimo wszystko obaj leżeli przytuleni do siebie, Colin okryty silnymi rękoma ukochanego chciał ukryć się przed światem, miał go po prostu dosyć.

----

Wszedł do swojego gabinetu w jednym ze szpitali w Tokio. Chorobliwie białe pomieszczenie w równie nieskazitelnym budynku. Spojrzał na tabliczkę na swoim biurku gdzie widniał napis: Dr. Charles Harvey. Nigdy nie pomyślałby, że tak łatwo znajdzie pracę w Japonii skoro w Ameryce miał z tym takie problemy. Ktoś zapukał do drzwi.

-Proszę. –Powiedział głośniej i usiadł za biurkiem. Do środka weszła jedna z pielęgniarek w towarzystwie innego lekarza, dużo młodszego.

-Harvey-san przyniosłam kartotekę na jutrzejsze wizyty. Ma Pan dziś nocny dyżur prawda? –Młoda kobieta wydawała się zafascynowana mężczyzną.

-Tak. To tyle? –Spojrzał na nią całkiem obojętnie, jednak młodzieńca, który nadal stał w wejściu obdarzył życzliwym uśmiechem.

Kobieta skinęła głową i wyszła.

-Czuje do Ciebie mięte. –Zauważył z rozbawieniem młody doktor. – Dlaczego nie powiesz jej, że gustujesz w mężczyznach?

-A, po co? Niech sobie żyje ze swoimi złudnymi marzeniami, że kiedyś będzie mnie mieć na własność. Ja posłusznie spłodzę jej potomstwo i będzie happy end.

Harvey-san jesteś naprawdę okrutny. – Zaśmiał się zamykając drzwi. Usiadł na kolanach mężczyzny i przesunął ustami po jego szyi.  – Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej? Umówiliśmy się przecież na seks, a sala operacyjna była pusta.

-Musiałem coś załatwić. Spotkałem mojego siostrzeńca, którego miałem okazję zgwałcić. – Po tych słowach młodszy doktor spojrzał na Charlesa z niepokojem i wstał.

-I, co teraz?

-Jak to, co? Będę walczyć o to, co mi się należy, o jego tyłek do rżnięcia. –Zaśmiał się.

-A ja? Mówiłeś, że jest Ci ze mną dobrze. Myślałem, że to nie były puste słowa. Ja…

-Matsuru, naprawdę myślałeś, że Cię posuwam z miłości? Ile ty masz lat? Jesteś już na tyle dorosły, że chyba powinieneś przestać szukać związku i skupić się na czymś innym.  Jeśli to wszystko, co masz mi do powiedzenia to możesz wyjść, mam jeszcze trochę pracy.

Dr. Matsuru spojrzał na byłego kochanka ze smutkiem w oczach i wyszedł może nieco za mocno zamykając drzwi, bo słychać było przy tym głośny trzask.

-Pff naiwniak. – Powiedział bardziej do siebie siedząc nadal za biurkiem.

----

-Co Pan wyprawia? –Powiedział John idąc za Shigonem przez miasto. Mężczyzna był z czegoś widocznie bardzo zadowolony. Jeszcze nigdy John nie widział swojego przełożonego w takim nastroju. – Przepraszam bardzo Pana, ale dlaczego idziemy właśnie tam?

-Mam pewien plan. I spodziewam się, że wypali. Posłuchaj mnie teraz John bardzo dokładnie. –Uśmiechnął się niecnie, kiedy weszli do ogromnego budynku. - Przyprowadzisz tutaj Colina dokładnie o szesnastej. Jasne?

-No dobrze. Ale…

-Żadnego „Ale”! Musisz to zrobić. Pamiętaj o szczegółach. –Poklepał go po plecach. – Sam pewnie będzie miał pretensje, że nie mógł tego widzieć, tak samo Yuki. Ale mamy mało czasu. –Pozostawił Johna przy wejściu a sam wszedł do jednego z Pokoi.

----

-John, o co chodzi?- Spytał Colin nie wiedząc jak się zachować. Mężczyzna pomagał mu ubrać jakiś dziwny garnitur.

-Idziemy na bardzo ważne wydarzenie, Pan Shigon zabiłby mnie gdybym puścił Cię tam bez garnituru. –Powiedział z delikatnym uśmiechem. – Musimy się spieszyć, jeśli się spóźnimy to zapewne ja za to tak czy siak oberwę.

-Shigon nic mi nie wspominał. –Odparł idąc za mężczyzną z lekkim niepokojem. Nigdy nie pomyślałby, że pójdzie na jakiekolwiek przyjęcie. Czuł coraz większy stres, nigdy nie był na imprezie a ta zapewne będzie mieć charakter biznesowy, a co jeśli zrobi coś nie tak? Co jeśli upokorzy Shigona a ten go przez to znienawidzi?- John ja nie jestem pewien czy powinienem iść.

-Nie masz wyboru. Shigon wyraźnie powiedział, że mam Cię tam zabrać. –Wsiedli do limuzyny, która po chwili ruszyła. –Colin jesteś naprawdę wyjątkowym chłopakiem, skoro Shigon stracił dla ciebie głowę.

-Hmm? Co masz na myśli?

-Nieważne. To będzie naprawdę ciekawe. – Resztę drogi John się nie odzywał, siedział jedynie i patrzył się za okno. Colinowi coraz mniej to się podobało.

Wysiedli przed sporych rozmiarów budynkiem. Nie wiedział, co pisze nad wyjściem, bo na nieszczęście nie znał japońskiego. John prowadził go jakimiś korytarzami aż w końcu zatrzymali się przed drzwiami, na których pisało z tego, co zrozumiał Colin „Sala nr. 5” Spodziewał się ujrzeć ogromne pomieszczenie pełne ludzi, stołów z jedzeniem, alkoholu, oraz rozbrzmiewającej klasycznej muzyki. To, co miał przed oczyma wcale tego nie przypominało. Pomieszczenie prawie puste nie licząc podestu, na którym stał jakiś mężczyzna za niewielkim stołem. Naprzeciwko Colina stał Shigon w garniturze. Uśmiechał się delikatnie, wyciągnął dłoń w kierunku blondyna, który jak na zawołanie podszedł do niego, pomimo, że nadal czuł się niepewnie.

-O, co tutaj chodzi?-Spytał w końcu, kiedy już stał trzymając w swojej dłoni tą większą czarnowłosego. Spletli ze sobą swoje palce, chłopiec poczuł znajome ciepło w piersi.

-To jedyny sposób abyś pozostał mój. –Powiedział Shigon i ucałował policzek ukochanego. –Wyjdź za mnie.

Oczy Colina rozszerzyły się w szoku. Wyjść za niego? – C-co? – Wydukał jedynie.

-Chce mieć Cię już zawsze przy sobie, nie bojąc się, że ktoś kiedykolwiek mógłby mi Ciebie odebrać. Chce się tobą opiekować, patrzeć na uśmiechniętą twarz i pocieszać, kiedy będziesz smutny. Mam jednak nadzieję, że przy mnie nigdy już nie będziesz chciał płakać. Pragnę nie tylko Twojego ciała, chce twego serca. –Szepnął czule. Uśmiechnął się widząc łzy szczęścia w oczach młodszego. – Obiecuję, że nigdy Cię nie opuszczę, dlatego proszę abyś zgodził się za mnie wyjść. Colin? Zrobisz to dla mnie? Dla Siebie? I… -Przytulił go mocno. – Dla Nas?

-Mówiłem Ci jak bardzo Cię kocham? –Powiedział Colin wtulając się w niego mocno. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć, nigdy by nie pomyślał, że Shigon zrobić dla niego tak wiele, że posunie się do małżeństwa. –Ale czy ja mogę?

-Nie masz opiekuna, więc mimo wszystko możesz o sobie zdecydować, przynajmniej tutaj możesz. –Uśmiechnął się i spojrzał na mężczyznę, który miał za chwile udzielić im ślubu.

Cała uroczystość, o ile można było ją tak nazwać przebyła bez zbędnych komplikacji, przy momencie złożenia przysięgi gdzieś z kąta pokoju dobiegł ich dziwny dźwięk. Okazało się, że John pomimo prób opanowania w końcu się wzruszył. Colin i Shigon cały czas patrzyli na siebie z nieukrywanym uwielbieniem. Każdy powtórzył słowa przysięgi i nałożył ukochanemu obrączkę. „Pastor” nie musiał nawet pozwalać im się pocałować, oboje po chwili trwali w namiętnym pocałunku. Ich usta długo nie odrywały się od siebie, lecz w końcu brakło im powietrza i musieli zaprzestać.

Wyszli z budynku oficjalnie, jako małżeństwo. W limuzynie nie potrafili się od siebie oderwać, kto by pomyślał, że jeszcze parę miesięcy temu tych dwoje nie żywili do siebie jakichś specjalnych uczuć a teraz mogli mówić do siebie mężu. Z pojazdu szybko przenieśli się do hotelu i kiedy już byli w sypialni mogli rozpocząć coś na podobieństwo nocy poślubnej. Colin leżał już na łóżku całkiem nagi z resztą tak samo jak Shigon. Starszy błądził dłońmi po pięknym ciele swojego ukochanego, czuł narastające podniecenie, gorąc palił jego piersi, serce chciało wyskoczyć i ujrzeć światło dzienne. –Kocham Cię Colin. –Szepnął i wpił się namiętnie w jego delikatne usta, które odwzajemniły gest pogłębiając pocałunek. Dłoń czarnowłosego nie chciała czekać, zsunęła się na krocze młodszego pieszcząc je, za co Shigon został nagrodzony jękami rozkoszy. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, ale tak naprawdę było szybkie, nie chcieli na nic czekać. Byli zbyt owładnięci pożądaniem by myśleć racjonalnie. Blondyn jęczał głośno czując w sobie palce starszego, które napierały na ścianki jego wnętrza, zginał je, wsuwał i robił rzeczy, które wcześniej nie przyszły mu do głowy. Chciał już go poczuć, tą przyjemną ciasnotę pomieszaną z gorącem. Dłonie chłopca spoczęły na ramionach Shigona. Ten widząc uśmiech na twarzy Colina wiedział, że jest to pozwolenie na zanurzenie się w tej rozkoszy. Nie tracąc czasu wszedł w niego mocnym pchnięciem.

-Aaaa! –Krzyknął błogo blondynek i wygiął się w łuk.

-Nie mogę dłużej czekać. –Westchnął czarnowłosy i zaczął się poruszać, gwałtownie, niemal rozpacznie. Zagryzł wargę czując jak bardzo ciasny jest chłopak. Wszystkie myśli umknęły, teraz liczyło się tylko to, że są razem i będą już na zawsze, że mogą czuć swoje rozpalone ciała przy sobie, słyszeć bicie serc i ciężkie oddechy łapczywie kradnące tlen z powietrza. Ruchy stawały się coraz szybsze, aż wstyd, ale wiedzieli, że długo nie wytrzymają. Zaspokojenie było teraz ich celem. Spełnienie było wspaniałe, to błogie uczucie zbierające się w środku człowieka uszło razem ze spermą. Leżąc na łóżku zmęczeni i spleceni ze sobą wsłuchiwali się w swoje przyśpieszone oddechy.

----

I co teraz? – Spytał Colin, gdy siedzieli już w samolocie.

-Wysłałem kopię aktu małżeńskiego do sądu, Twój wuj właśnie został pozbawiony jakichkolwiek praw do ciebie. –Pocałował Chłopca. – Teraz jesteś mój.

-A ja nie mam nic przeciwko. –Przytulił się do boku ukochanego. – Dziękuję.

-Za, co?

-Za wszystko. A zwłaszcza za Twoją miłość.

-Głuptas. Ale mój!

-Czeka nas zmierzenie się z wściekłym Yukim, gdy tylko dowie się o ślubie, na którym nie był. –Zauważył Colin.

-Jakoś damy sobie radę drogi Colinie.

-Ważne, że razem.

KONIEC

/Dziękuję wam kochani za wytrwałość. To już koniec opowieści o losach Colina. Pamiętajcie jednak, że to nie oznacza końca działalności bloga. Już wkrótce pojawi się zupełnie nowe i mam nadzieję równie dobre opowiadanie, które zaciekawi was tak samo albo i bardziej niż to. 
Dziękuję, wasza autorka. 

3 komentarze:

  1. Oh, to było takie dobre opowiadanie. Mam nadzieje, ze kolejne będą równie dobre, albo nawet lepsze.
    Pozdrawiam cieplutko :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie super, ale (zawsze coś musi być) zdarzały się literówki, co trochę boli. Na szczęście nie psuje to ogólnego wrażenia opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, oj wuj będzie wściekły ale cieszy mnie pomysł Shingona aby nikt nie odebrał mu Colina...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic