niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział XV.

-COLIN-KUN!!  - Krzyknął Yuki, gdy tylko zobaczył blondyna w drzwiach pokoju. Momentalnie do niego podbiegł i przytulił się niemal na niego wskakując. – Strasznie się o ciebie martwiłem, głupek! Głupek! Nigdy więcej mnie nie zostawiaj.

-Przepraszam Yuki-chan. –Przytulił go z uśmiechem. – Ja też tęskniłem, ale już nigdzie się nie wybieram.

-Owszem wybierasz się. – Powiedział Shigon z uśmiechem.

-Shigon-sama, ale ja go nie oddam za długo go nie widziałem.

-Hmm a co powiesz Yuki na wymianę? –Podszedł do nich czarnowłosy. – Ty mi oddasz Colina a ja Ci podeślę Sama.

Yuki zarumienił się, ale po chwili namysłu podszedł do łóżka i zaczął się rozbierać. Colin zaś miał minę jakby tym samym zapadł na niego wyrok. Patrzył to na Yukiego, to na Shigona.- Yuki-chan jak możesz?

-Wybacz Colin, ale na moim miejscu zrobiłbyś to samo. – Uśmiechnął się niewinnie. Blondynek został złapany i po chwili Shigon wyszedł z pokoju niosąc malca przewieszonego sobie przez ramię. Ostatnie, co usłyszał Yuki siedząc na łóżku to „NO BŁAGAM, NIE DOTYKAJ MNIE JESTEŚMY PRZECIEŻ NA KORYTARZU!!!”

-Hej Yuki-chan. –Przywitał się Sam wchodząc do pokoju. Nadal miał na sobie czarny płaszcz, kamizelkę kuloodporną itd. Trudno się dziwić skoro przylecieli niecałe dziesięć minut temu. Chłopczyk siedział na łóżku do połowy przykryty kołdrą.

-H-hej. Ciężko było? –Spytał szatynek rumieniąc się delikatnie i mnąc w rączkach kawałek pościeli. Lubił Sama i już niby mu wyznał swoje uczucia, ale nigdy nie był na tyle odważny, aby spytać się mężczyzny, co on sam do niego czuje. Wiedział, że Samowi trudno złamać zasady, które Shigon ustanowił. Opiekunowie nie mogli darzyć podopiecznych uczuciami. No, ale przecież sam opiekun kochał Colina. Yuki spojrzał smutno na swoje dłonie. Dlaczego on miałby być gorszy?

Sam jakby domyślił się, o co chodzi chłopczykowi. Nie chciał poruszać tematu ich przyszłości, bo był świadomy tego, że nie jest ona usłana różami. Bardzo mu zależało na maluchu i gdyby tylko mógł to byłby z nim już od dawna. –Nie sprawiali jakiegoś ogromnego problemu. No i postrzelili tylko trzech naszych a u nich straty były dużo większe. Ogólnie akcja przebiegła po naszej myśli. – Kurwa przecież nie przyszedł tu żeby gadać o jakiejś pierdolonej strzelaninie.

Yuki uśmiechnął się nikle. Chłopiec, który na co dzień był wzorem wiecznie uśmiechniętego optymisty teraz wolał zapaść się pod ziemię niż rozmawiać z Samem. Serce waliło mu jak oszalałe zupełnie jakby za chwilę miało wyrwać się z piersi. Przetarł oczy i w końcu zebrał się na uśmiech. – Cieszę się. – Pomimo, to bolało to nie chciał dać po sobie poznać, że nie jest już tak jak kiedyś.

-Ech cholera.. – Podsumował Sam i podszedł do Yukiego od razy łapiąc go w ramiona. – Jestem beznadziejny, jeśli chodzi o wyrażanie uczuć, ale Ty przecież wiesz jak bardzo Cię lubię prawda Yuki-chan? – Maluch patrzył na niego dużymi oczyma i już miał coś powiedzieć, kiedy to Sam wypadł z pokoju jakby go wystrzelono z procy. Biegł korytarzem po drodze niemal zabijając się o Sakiego, potrącając kilku podopiecznych i nawet gdzieś zrobił z Annete dywanik, kiedy to ta była zajęta wynoszeniem bagaży ze swojego pokoju. Omijając zręcznie pozostałe przeszkody dotarł do gabinetu Shigona. Otworzył drzwi z kopniaka i wpadł do środka. – Shigon-sama mam głęboko w dupie pana zasady..! – Zdębiał, kiedy ujrzał całą scenę, jaka miała miejsce na biurku.  Colin przypięty kajdankami do rzeźbionej ramy dębowego biurka i pochylający się nad nim czarnowłosy, który w przeciwieństwie do blondynka miał na sobie jeszcze bokserki. Sam poczuł się nieco zakłopotany, że przeszkodził im w takim momencie.

-O, co chodzi Sam? Bo jak widzisz jestem nieco zajęty..

-Shigon no wiesz, co?!! – Warknął Colin z ogromną pretensją w głosie, ale szybko partner go uciszył masując jego krocze.

-A teraz przejdźmy do sedna. Wiem Sam, że masz słabość do małego Yukiego. – Chwila przerwy żeby popieścić Colina i znowu spojrzał na mężczyznę stojącego w drzwiach. – Chyba nie przeczytałeś za dobrze swojej umowy, co Sam? Nie pisało tam, że nie możesz kochać. Chodziło mi bardziej o robienie nadziei całemu pensjonatowi. Możesz pieprzyć Yukiego, ale musisz brać odpowiedzialność za to, co będzie potem. Mimo wszystko nadal jesteś opiekunem i będę wymagał żebyś swoje czułości ograniczał w czasie pracy. Wieczory spędzaj jak chcesz, ale wykonuj swoje obowiązki. – Mówił to z przerwami na ciche westchnienia, bo akurat Colin pocierał jego krocze stopą uśmiechnął się. – A teraz leć do malucha i się nim zajmij.

Sam kiwnął jedynie głową, bo jakoś nie wiedział, co ma powiedzieć. Zamknął za sobą drzwi i wrócił do pokoju Yukiego, który siedział dalej na łóżku wylewając strumyki łez. Szlag no przecież idiota wybiegł pozostawiając małego w niewiedzy. Szybko podszedł do oszołomionego chłopca i przytulił go mocno. Ten nie wiedząc czy płakać czy się cieszyć wtulił się w starszego. Sam gładził delikatnie jego ciałko i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jest ono całkiem nagie. – Kocham Cię Yuki. – I pocałował go bardzo zaborczo, co dało początek ślicznym rumieńcom na policzkach szatynka, który położył rączki na piersi mężczyzny. Trwali w pocałunku dłuższą chwilę i oderwali się od siebie dopiero wtedy, kiedy młodszemu zaczęło brakować powietrza. Sam uśmiechnął się z rozczuleniem i pogładził jego policzek. – Mam zamiar się dziś Tobą bardzo dobrze zająć. – Zdjął z siebie zbędne ubrania i z uśmiechem patrzył jak Yuki rumieni się na jego słowa, po czym wreszcie z radosnym uśmiechem obejmuje jego szyję i bardzo namiętnie składa pocałunek na ustach starszego. Sam nie czekał nawet na pozwolenie posadził sobie go na kolanach i zaczął niemal z czcią badać dłońmi całe ciałko szatynka. Dłonie sunęły na początek w górę, po czym osuwały się w dół, aby spocząć na pośladkach, które chwilę później intensywnie ugniatał. Yuki zaś zajmował się jego ustami, przesuwał języczkiem po wargach raz po raz wsuwając go do jego ust i ssąc z wyraźną uciechą język mężczyzny. A jemu się to jak najbardziej podobało. Odwdzięczył się w końcu swojemu skarbowi sporą uwagą, którą przeniósł na jego krocze. Na początku pieścił same jąderka, na co młodszy zareagował jękiem, Sam uśmiechnął się i przeniósł dłoń nieco wyżej sunąc nią ku samemu czubkowi penisa. Przez chwilę drażnił go palcem i w końcu przeszedł do rzeczy, zaczął przesuwać ręką bardzo szybko, zaciskając ją na członku. Yuki niemal krzyknął.

-S…Sam. –Westchnął opierając się ciałkiem o tors mężczyzny.

-Coś nie tak?

-Wejdź we mnie. Ja.. Ja już chce.

Sam uśmiechnął się i pocałował jego czoło. – Ale tak bez przygotowania?

Yuki zarumienił się i przesunął dłoń mężczyzny na swoje wejście.

-Yuki-chan nie ładnie, nie ładnie. Sam się przygotowałeś? –Dziurka malucha była już na tyle rozciągnięta, że bez problemu mógł w niego wejść. I po chwili już nacelował na niego swojego penisa. Maluch jęknął głośno czując przyjemne wypełnienie. Sam nie czekał, szybko zaczął poruszać się w Yukim, za co otrzymał serię głośnych dźwięków świadczących o rozkoszy, jaką odczuwa młodszy. Ten zaś delikatnie pchnął starszego, aby położył się na łóżku i wtedy przejął dominację. Zaczął unosić i opuszczać bioderka nabijając się na pulsującą męskość, która za każdym razem wchodziła coraz głębiej. Sam pieścił penisa malucha, gdy ten był zajęty ujeżdżaniem. –Yuki jestem twój, ale.. Ale tylko po pracy rozumiesz prawda?

-Tak.. –Jęknął cichutko i uśmiechnął się mimo to ciepło. – Ważne, że mój. – Pochylił się i pocałował go czule. – Kocham Cię.

-Ja ciebie też słoneczko. –Przytulił malucha i poruszył się gwałtownie. Nie musieli czekać długo na finał. Sam doszedł obficie wewnątrz chłopca a ten z piskiem wytrysnął brudząc brzuch i pościel. Leżeli obaj na łóżku uspokajając oddech.

-Gdzie wtedy wybiegłeś?

-Musiałem powiedzieć Shigonowi, że mam gdzieś jego zasady. Przerwałem jemu i Colinowi w grze wstępnej.

-Naprawdę? Nie będzie na Ciebie zły? –Spytał zatroskany szatynek.

-Teraz jest zajęty chłopakiem.

-Pewnie Colin będzie obolały po takiej przerwie. –Zaśmiał się Yuki.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozdział XIV.

-Shigon-sama znalazłem!!- John wpadł do pokoju właściciela jak z procy omal nie zabijając się przez próg. – Znalazłem. Jest niewielki czarny punkt niedaleko od Seulu. – Podał mężczyźnie mapę, którą Shigon szybko przestudiował.

-Świetna robota John. – Poklepał go po ramieniu – Czekajcie na mnie w samolocie zaraz przyjdę. –Szatyn wyszedł a Shigon wyjął dość sporej wielkości torbę spod łóżka i po przygotowaniach, które nie trwały dłuższej chwili wyszedł kierując się w stronę hangaru. W samolocie już minął Johna, Sama kilkunastu ochroniarzy. Nie musieli czekać długo, piloci dostali sygnał od Shigona i wystartowali.

-Jaki mamy plan? – Spytał Sam bawiąc się swoim pistoletem maszynowym Heckler&Koch MP5. On jak i John oraz ochroniarze mieli na sobie kamizelki kuloodporne itp. Shigon również z tym, że pod garniturem. Musiał stwarzać pozory przy rozmowie z ojcem.

-Plan? Hmm Chłopcy jak byście to zrobili? –Spojrzał rozbawiony na resztę załogi.

-Wparować i rozwalić w drobny mak. – Krzyknął ktoś, na co reszta zareagowała z entuzjazmem.

-Tak też myślałem. Ale zrobimy inaczej. Dookoła miejsca gdzie jest ojciec rosną wysokie drzewa na sporym terenie, ale na wschód znajduje się bezdrzewna kotlina. Tam wylądujemy. Razem z Samem i trzema ludźmi pójdziemy do ojca i spróbujemy coś wynegocjować. Kiedy dostaniecie ode mnie sygnał to razem z Johnem wejdziecie do środka a to, co będzie się dziać dalej zależy od gościnności ojca. – Rozsiadł się na swoim miejscu i patrzył przez okienko na widoki. Miał nadzieję, że nic nie zrobili Colinowi.

***



Blondynek siedział w celi nakreślając kolejne dni na kamiennych cegiełkach. Przez małe okienko wpadały delikatne i niestety nikłe promyki słońca. Nie dały rady oświetlić celi tak jakby Colin chciał, ale trzeba cieszyć się nawet z tych najdrobniejszych drobnostek. Drzwi do pomieszczenia się otworzyły i stanął w nich jeden z goryli.

-O, co chodzi? – Spytał się chłopiec wstając od razu.

-Nie zadawaj zbędnych pytań. –Złapał mocno jego ramię i wyszli kierując się w stronę windy.

***



Wylądowali w wyznaczonym miejscu i po chwili Shigon, Sam i paru ochroniarzy zmierzali w stronę sporej wielkości posesji tuż przy jeziorze, którego nie było na mapie pokazanej przez Johna. Tuż przy wejściu zostali powitani przez strażników uzbrojonych po zęby. Shigon musiał się wylegitymować, żeby mu uwierzyli, że jest synem właściciela. Potem jeszcze dla upewnienia musieli zadzwonić do szefa no i wreszcie weszli do środka. Ojciec Shigona czekał na nich w pokoju urządzonym na kształt gabinetu jedna ze ścian była pusta a cała reszta w obrazach lub rzeźbach naściennych od razu wydało się to czarnowłosemu dość dziwne.

-Witaj synu, co Cię tu sprowadza?

-Daruj sobie ojcze. Wiesz, dlaczego tu przyszedłem, radzę Ci szybko oddać mi Colina. –Odparł chłodno.

-Nie wiem, o czym mówisz. Tyle lat się nie odzywałeś a teraz przyjeżdżasz tu i rzucasz bezpodstawne oszczerstwa pod moim adresem? Nie tak Cię wychowałem…

-No właśnie. Ty mnie nie wychowałeś. Robiły to niańki, które wynajmowałeś razem z matką z tą różnicą, że ona jeszcze jakoś się mną interesowała. Byłem wtedy cholernie wściekły, bo podobno dziecko bez ojca nie wyrośnie na ludzi. Ale teraz się cieszę, że nie byłeś częścią mojego dzieciństwa. Kupowałeś mi prezenty, których zazdrościli rówieśnicy i potem byłem sam bez kolegów. Potem spotkałem Colina a ty znowu wszystko zniszczyłeś.

-Ja zniszczyłem? Przez tego bachora zrezygnowałeś z firmy i rodziny. Wiesz jak matka to przeżywała? I jeszcze ślub z Anette. – Spojrzał na syna gniewnie.

-Dosyć tego, gdzie Colin?

-Przecież był w sierocińcu.. Skąd mam wiedzieć?

***



Zaprowadzono go do jakiegoś małego pokoiku. Dziwne pomieszczenie, było puste stały w nim jedynie dwa krzesła. Mężczyzna kazał blondynkowi na jednym usiąść. Obrócony w stronę dziwnego czarnego obrazu, który ku jego zdziwieniu zaczął się otwierać. Colin ujrzał sylwetkę Shigona za szkłem.

-Shigon! – Krzyknął i wstał waląc dłońmi w szkło.

-Daruj sobie dzieciaku To lustro weneckie, które dodatkowo wzmocniono antywłamaniowym szkłem. My słyszymy ich, ale oni już nas nie usłyszą.

-Shigon, Shigon tu jestem. – Do oczu napłynęły mu łzy. Jest tak blisko a nie może nic zrobić. – Proszę.. Shigon.  Jestem tutaj! –Bił piąstkami w szkło.



-Wiem, że jest tu Colin, i cała ta zabawa w pogróżki to Twoja sprawka.

-Po, co miałbym go porywać? Nie masz dowodów. Daj spokój Shigon, naprawdę aż tak mnie nienawidzisz?

Czarnowłosy podszedł do ojca i westchnął. – Naprawdę go tu nie ma? –Przesunął dłonią po karku i pokręcił głową.- I naprawdę nie wiesz gdzie może być?

-Chętnie bym pomógł, ale nie wiem gdzie może być ten maluch.

-Trudno. –Wyciągnął dłoń w stronę ojca, ten zaś uśmiechnął się i uścisnął ją. – Trudno, bo ja ci nie wierzę. – Wyjął swój pistolet zza pazuchy i przystawił lufę do głowy ojca. Momentalnie to samo zrobili Sam i ochroniarze a także ludzie gospodarza.

- Co ty wyprawiasz?

-Gadaj kurwa gdzie jest Colin!!! –Krzyknął trzymając palec na spuście. – Mów, bo naprawdę nie zawaham się Cię zabić. –Shigon spojrzał na Sama i kiwnął głową w stronę pustej ściany. Mężczyzna podszedł do niej i przyjrzał się dokładnie.

-SAM TU JESTEM!! –Colin w tym momencie został złapany za nadgarstek przez osobnika, który go pilnował. Szatyn stał tuż przed szybą i nawet jej dotykał, ale nadal nie mógł ich ujrzeć. Blondynek poczuł się ponownie bezradnie. Jego wolność była tak blisko.

-Shigon-sama to chyba..  – Spojrzał na czarnowłosego a ten kiwnął głową.

-Colin PADNIJ!! –Krzyknął jego ukochany a Chłopiec momentalnie się wyrwał z uścisku i położył na podłodze. W tym samym momencie Sam wyjął dziwną broń palną i wymierzył w ścianę. Rozległ się odgłos zbitego szkła a stojący jeszcze niedawno osobnik padł martwy na ziemie. Colin otrzepał się z kawałków szkła i wyszedł z małego pokoiku. Sam okrył go swoim płaszczem, ale blondynek pomknął szybko w stronę Shigona i rzucił się w jego ramiona. Po policzkach spłynęły mu łzy, kiedy czarnowłosy padł na kolana tuląc go bardzo mocno. – Colin..

-Wiedziałem, że po mnie przyjdziesz. – Łkał cicho.

Shigon pogładził jego policzek i wstał. Podszedł do ojca i uderzył go mocno w brzuch. – Sukinsyn.. Powinienem Cię zabić, ale ponieważ jesteś poszukiwany za handel ludźmi i tym podobne postanowiłem, że po prostu wsadzę Cię do więzienia. Nie martw się policja już tu jedzie. – Odwrócił się i wziął blondynka na ręce. Minęło kilkanaście dni, ale Colin strasznie zmizerniał. Wyszli na zewnątrz gdzie stali już John i reszta ekipy ratunkowej, dookoła widać było trupy i rannych ludzi.

-Miło Cię widzieć młody. – Powiedział John z uśmiechem, Colin mu nie odpowiedział, bo zasnął w ramionach Shigona. Policja przyjechała po niecałej godzinie, ale oni siedzieli już w samolocie i lecieli do domu. Shigon siedział na kanapie obejmując chłopca. Część samolotu, w której nie było nikogo prócz nich. Delikatnie gładził włosy malucha czasem składając na jego policzku czułego całusa.

-Shigon. –Szepnął blondynek i wtulił się bardziej w ukochanego, kiedy już się wybudził. –Przepraszam.

-Za, co słodziaku? To nie Twoja wina.

-Nie wiedziałem, że mój ojciec miał długi i, że to wszystko spadło na mnie. Poza tym przeze mnie plany Twojego ojca się nie udały.

-Mój ojciec był idiotą nigdy bym go nie posłuchał.

-Przepraszam, że dałem się tak łatwo złapać.

-Przestań już przepraszać najważniejsze, że jesteś bezpieczny. –Ujął jego twarz w dłonie i pocałował go zachłannie. – Stęskniłem się. Musisz mi wynagrodzić te dni celibatu. –Uśmiechnął się.

-Shigon.. Czyli teraz już zawsze będziemy razem tak?

-Już zawsze. –Wsunął dłonie pod koszulkę malca i podrażnił jego sutki, na co ten zareagował słodkim jękiem. – Mały kusiciel. Nawet nie wiesz jak się o Ciebie bałem. – Ucałował jego szyjkę.

-Chciałem Cię znowu zobaczyć. Tak bardzo, bałem się. –Jęknął i zarumienił się szkarłatnie. Dłonie mężczyzny zsunęły się powoli w dół jego ciałka i omijając zręcznie spodnie i bokserki dotknęły członka młodszego.

-Już ja się Tobą zajmę, kiedy dolecimy do pensjonatu. Poza tym czeka Cię kara, nie posłuchałeś mnie. Miałeś nigdzie nie wychodzić. Przygotuj się Colinie na ciężką noc.

piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział XIII.

-Masz prawo mnie nie pamiętać, byłeś dzieciakiem, kiedy ostatnio mieliśmy ze sobą styczność. –Odparł mężczyzna siadając na krześle naprzeciw Colina. Teraz blondynek mógł zobaczyć mówce dużo wyraźniej. – Po co uciekałeś z tego sierocińca? Nie łatwiej było tam zostać? Mogłeś trafić to jakieś rodziny zastępczej, miałbyś prawie normalne życie a mój syn nie sprawiałby mi teraz tylu problemów.

Colin nie odpowiedział, nie znał odpowiedzi na jego pytania. Czemu uciekł? Chyba po prostu chciał być sam, wolny, z dala od tych dziwnych ludzi.

Mężczyzna wstał i otworzył drzwi przez, które chwilę później weszło dwóch umięśnionych typów, ci zaś złapali blondynka za ramiona i wyprowadzili. Trudno było powiedzieć gdzie go ciągną, ale chłopiec mógł jedynie domniemywać. Wepchnęli go to jakiegoś ciemnego pomieszczenia, niby cela. W pomieszczeniu panowała wilgoć, kamienna posadzka była w koncie zasłoniona przez koc. Jedno małe okienko dawało nikłe światło. Kraty zastąpiły masywne, pancerne drzwi, które chwilę później się zatrzasnęły. Colin był sam. Znowu sam. Miał jedynie nadzieje, że nie będzie to wyglądać tak jak w pensjonacie, że zaraz drzwi się otworzą i wejdą przez nie mężczyźni gotowi go potraktować jak śmiecia i nic nie wartą dziwkę. I faktycznie nikt nie przyszedł. Siedział na kocu i myślał. W końcu postanowił, że będzie liczyć dni. Udało mu się wydobyć niewielki kamyczek spomiędzy kamiennych cegieł ściennych. Wydrapywał na nich pojedyncze kreski, które miały mu pomóc oszacować czas, jaki tu spędza. Owszem dostawał jedzenie, może nie było najsmaczniejsze i przypominało bardziej resztki, ale starał się je zjeść, żeby nie stracić sił. Kto by pomyślał, że chłopiec trafi w takie miejsce? Nie zrobił nic złego a mimo wszystko musi znosić katusze. Kiedy na jednej z cegieł wyrył kreskę oznaczającą szósty dzień zauważył, że jest ona nieco luźna. W oczach pojawiła mu się iskierka intrygi i nadziei. Z całych sił postarał się wyjąć cegłę i ku jego zdziwieniu w otworze leżał zwitek papieru. List?

http://www.youtube.com/watch?v=jnBjS6q4fcI

        „ Cóż mogę powiedzieć na sam początek? Chyba najodpowiedniejsze będzie po prostu witam. Skoro czytasz ten list to oznacza, że również wpadłeś bądź wpadłaś w ręce tych ludzi. Pozwól, że opowiem ci moją historię, to jedyny sposób, aby nie oszaleć. Nazywam się Morgan Ramson i mam 18 lat. A raczej miałem, gdy pisałem ten list. Możliwe, że nie różniłem się aż tak od ciebie, też miałem rodzinę. Mój ojciec był ogrodnikiem a matka pracowała, jako wolontariuszka. Zawsze chcieli mieć córkę, więc kiedy się urodziłem ojciec był nieco zawiedziony. Z czasem to minęło. Byliśmy normalną kochającą rodziną. Miałem dziewczynę.. Jane. Wyobraź sobie te piękne płomienne włosy splecione w kłosa. Moja pierwsza miłość. Gdy się przeprowadziłem, kumpel napisał mi, że jednak nie wytrzymała rozłąki i znalazła sobie innego. Nie byłem zły. Cieszyłem się nawet, że jest teraz szczęśliwa z kimś innym. Skoro ja nie mogłem jej dać tego, co dał jej inny to tak będzie lepiej. Zawsze zależało mi bardziej na szczęściu ludzi niż własnym… nie wiem czy jest to do końca dobre. Ale czułem się wtedy spełniony. Rodzicie znaleźli nową prace a ja nową miłość. Scott był miłym chłopakiem, nawet nie pomyślałbym, że mógłbym zakochać się w facecie. Nie zauważałem na początku jego uczucia, wolałem zajmować się sportem i rodziną. A on cały rok skrycie darzył mnie uczuciem. To urocze. Bycie z nim dało mi dużo szczęścia, ale i smutku. Moi rodzice tego nie chcieli zaakceptować. Bolało.. Tyle lat chciałem być dla nich idealnym synem a oni odwrócili się ode mnie. Jeżeli miałeś kiedyś złamane serce to mnie zrozumiesz. Jeśli straciłeś bliskie osoby to będziesz wiedział jak ja się czułem. Ale miałem Scotta a on miał mnie. Stosunki z Jane nigdy nie były takie czułe jak te ze Scottem. On umiał rozerwać moje ciało na milion kawałeczków i sprawić, że każdy z nich odczuwał rozkosz na swój sposób. Niesamowite uczucie. Wszystko się układało już nawet nie odczuwałem smutku po stracie rodzicielskiej miłości. Pewnie zastanawiasz się jak tu trafiłem? Do tej oziębłej celi. Musisz mi wybaczyć. Sam nie pamiętam tego dobrze. To było jak sen. Gdy po wieczornym spacerze wracaliśmy ze Scottem do mieszkania ktoś nas napadł. Mój ukochany został uderzony w głowę a ja w brzuch. Wrzucono mnie do samochodu i odjechaliśmy, nie mam pojęcia gdzie. Jedyne, co bolało mnie najbardziej to serce i sumienie. Miałem nadzieję, że Scott jest bezpieczny i wszystko z nim dobrze. Nikt nic mi nie mówił, w odpowiedzi na moje pytania dostawałem w twarz. W końcu dowiedziałem się, że zostanę po prostu sprzedany. Handel ludźmi zawsze kojarzył mi się jedynie z prostytucją, miałem nadzieję, że uda mi się kiedyś uciec. Mam do Ciebie prośbę. Nie poddawaj się, znajdź wyjście z beznadziejnej sytuacji. A list pozostaw w dziurce po cegle. Może podniesie na duchu niejednego człowieka, który tu trafi. Dziękuję, że wysłuchałeś mojej opowieści, że płakałeś za mnie i prosiłeś boga o to, że nieważne gdzie jestem, ale na pewno jest mi lepiej niż w tej celi. Bądź silny. Jeżeli miałeś kogoś, kogo mocno kochałeś to nie zapominaj o nim. Żyj z myślą, że Cię szuka i płacze wieczorem, bo nie może Cię przytulić, pocałować, poczuć twego ciepła.. „ :cry:

Colin przetarł dłonią czerwone oczy i policzki, po których nadal spływały łzy. Wsunął karteczkę z powrotem do otworu i to samo zrobił z cegiełką. –Dziękuję.. – Szepnął i uśmiechnął się ciepło. Bardzo pomógł mu ten list. Poczuł, że nie może się tak łatwo poddać.



***



-SHIGON-SAMA!!!! CO PAN ROBI?? – Sam patrzył na przełożonego ze zdziwieniem. Właściciel najnormalniej stał przy wielkiej szafie, w której na półkach leżały najróżniejsze rodzaje broni.  Od tradycyjnych noży po broń palną. Jego mina była przerażająca, Sam nigdy nie wiedział takiej żądzy mordu w jego oczach.

-Sam.. Wiem, kto to wszystko zorganizował. –Odparł chłodno. –Przyprowadź Anette. Muszę zadać jej parę pytań. – Na jego słowa Sam momentalnie wybiegł z pokoju i po chwili pojawił się w towarzystwie dziewczyny.

-O, co chodzi..? Po co.. – Nie zdążyła zadać pytania, bo dostała mocno w twarz od czarnowłosego.

-Mów, gdzie jest teraz mój ojciec? –Rozkazał.

-S-Shigon.. Co ty wyprawiasz? Skąd mam to wiedzieć?

-Nie kłam do kurwy nędzy. Wiem, że sama byś tego nie wymyśliła. Jesteś za tępa.. To pomysł mojego ojca prawda? Mów gdzie on jest albo inaczej. – Złapał ją za włosy i pociągnął mocno. – Załatwię Ci paru niemiłych panów do pogawędki. Co powiesz na gwałt Anette? Może wtedy poczujesz się jak te wszystkie dziewczyny, które mój ojciec sprzedał.

-Nie zrobisz tego.

-Jesteś pewna? Uwierz mi jestem zdolny do wielu rzeczy. Mów!

-Myślisz, że mnie jest łatwo? On przetrzymuje moją matkę. Ojciec musiał przystać na jego warunki, bo inaczej ją skrzywdzi. –Załkała.

-Powiedz mi, gdzie on jest. Pomogę wam, ale musze wiedzieć gdzie on jest.

-Na północ od Seulu. Tam był ostatnio. –Wyszarpnęła się i wyszła a pokoju.

-Niech Alex jej pilnuje. Sam przygotuj samolot. Lecimy dać mojemu ojcu nauczkę.- Podszedł do szafy i wyciągnął kilka pistoletów. Jeden z nich rzucił Samowi. – Niech John sprawdzi tereny na północ od Seulu.. Na pewno coś tam jest. – Sam kiwnął głowa i wyszedł zostawiając Shigona samego.- Czekaj na mnie Colin.. – Szepnął.
Lydia Land of Grafic