piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział XIII.

-Masz prawo mnie nie pamiętać, byłeś dzieciakiem, kiedy ostatnio mieliśmy ze sobą styczność. –Odparł mężczyzna siadając na krześle naprzeciw Colina. Teraz blondynek mógł zobaczyć mówce dużo wyraźniej. – Po co uciekałeś z tego sierocińca? Nie łatwiej było tam zostać? Mogłeś trafić to jakieś rodziny zastępczej, miałbyś prawie normalne życie a mój syn nie sprawiałby mi teraz tylu problemów.

Colin nie odpowiedział, nie znał odpowiedzi na jego pytania. Czemu uciekł? Chyba po prostu chciał być sam, wolny, z dala od tych dziwnych ludzi.

Mężczyzna wstał i otworzył drzwi przez, które chwilę później weszło dwóch umięśnionych typów, ci zaś złapali blondynka za ramiona i wyprowadzili. Trudno było powiedzieć gdzie go ciągną, ale chłopiec mógł jedynie domniemywać. Wepchnęli go to jakiegoś ciemnego pomieszczenia, niby cela. W pomieszczeniu panowała wilgoć, kamienna posadzka była w koncie zasłoniona przez koc. Jedno małe okienko dawało nikłe światło. Kraty zastąpiły masywne, pancerne drzwi, które chwilę później się zatrzasnęły. Colin był sam. Znowu sam. Miał jedynie nadzieje, że nie będzie to wyglądać tak jak w pensjonacie, że zaraz drzwi się otworzą i wejdą przez nie mężczyźni gotowi go potraktować jak śmiecia i nic nie wartą dziwkę. I faktycznie nikt nie przyszedł. Siedział na kocu i myślał. W końcu postanowił, że będzie liczyć dni. Udało mu się wydobyć niewielki kamyczek spomiędzy kamiennych cegieł ściennych. Wydrapywał na nich pojedyncze kreski, które miały mu pomóc oszacować czas, jaki tu spędza. Owszem dostawał jedzenie, może nie było najsmaczniejsze i przypominało bardziej resztki, ale starał się je zjeść, żeby nie stracić sił. Kto by pomyślał, że chłopiec trafi w takie miejsce? Nie zrobił nic złego a mimo wszystko musi znosić katusze. Kiedy na jednej z cegieł wyrył kreskę oznaczającą szósty dzień zauważył, że jest ona nieco luźna. W oczach pojawiła mu się iskierka intrygi i nadziei. Z całych sił postarał się wyjąć cegłę i ku jego zdziwieniu w otworze leżał zwitek papieru. List?

http://www.youtube.com/watch?v=jnBjS6q4fcI

        „ Cóż mogę powiedzieć na sam początek? Chyba najodpowiedniejsze będzie po prostu witam. Skoro czytasz ten list to oznacza, że również wpadłeś bądź wpadłaś w ręce tych ludzi. Pozwól, że opowiem ci moją historię, to jedyny sposób, aby nie oszaleć. Nazywam się Morgan Ramson i mam 18 lat. A raczej miałem, gdy pisałem ten list. Możliwe, że nie różniłem się aż tak od ciebie, też miałem rodzinę. Mój ojciec był ogrodnikiem a matka pracowała, jako wolontariuszka. Zawsze chcieli mieć córkę, więc kiedy się urodziłem ojciec był nieco zawiedziony. Z czasem to minęło. Byliśmy normalną kochającą rodziną. Miałem dziewczynę.. Jane. Wyobraź sobie te piękne płomienne włosy splecione w kłosa. Moja pierwsza miłość. Gdy się przeprowadziłem, kumpel napisał mi, że jednak nie wytrzymała rozłąki i znalazła sobie innego. Nie byłem zły. Cieszyłem się nawet, że jest teraz szczęśliwa z kimś innym. Skoro ja nie mogłem jej dać tego, co dał jej inny to tak będzie lepiej. Zawsze zależało mi bardziej na szczęściu ludzi niż własnym… nie wiem czy jest to do końca dobre. Ale czułem się wtedy spełniony. Rodzicie znaleźli nową prace a ja nową miłość. Scott był miłym chłopakiem, nawet nie pomyślałbym, że mógłbym zakochać się w facecie. Nie zauważałem na początku jego uczucia, wolałem zajmować się sportem i rodziną. A on cały rok skrycie darzył mnie uczuciem. To urocze. Bycie z nim dało mi dużo szczęścia, ale i smutku. Moi rodzice tego nie chcieli zaakceptować. Bolało.. Tyle lat chciałem być dla nich idealnym synem a oni odwrócili się ode mnie. Jeżeli miałeś kiedyś złamane serce to mnie zrozumiesz. Jeśli straciłeś bliskie osoby to będziesz wiedział jak ja się czułem. Ale miałem Scotta a on miał mnie. Stosunki z Jane nigdy nie były takie czułe jak te ze Scottem. On umiał rozerwać moje ciało na milion kawałeczków i sprawić, że każdy z nich odczuwał rozkosz na swój sposób. Niesamowite uczucie. Wszystko się układało już nawet nie odczuwałem smutku po stracie rodzicielskiej miłości. Pewnie zastanawiasz się jak tu trafiłem? Do tej oziębłej celi. Musisz mi wybaczyć. Sam nie pamiętam tego dobrze. To było jak sen. Gdy po wieczornym spacerze wracaliśmy ze Scottem do mieszkania ktoś nas napadł. Mój ukochany został uderzony w głowę a ja w brzuch. Wrzucono mnie do samochodu i odjechaliśmy, nie mam pojęcia gdzie. Jedyne, co bolało mnie najbardziej to serce i sumienie. Miałem nadzieję, że Scott jest bezpieczny i wszystko z nim dobrze. Nikt nic mi nie mówił, w odpowiedzi na moje pytania dostawałem w twarz. W końcu dowiedziałem się, że zostanę po prostu sprzedany. Handel ludźmi zawsze kojarzył mi się jedynie z prostytucją, miałem nadzieję, że uda mi się kiedyś uciec. Mam do Ciebie prośbę. Nie poddawaj się, znajdź wyjście z beznadziejnej sytuacji. A list pozostaw w dziurce po cegle. Może podniesie na duchu niejednego człowieka, który tu trafi. Dziękuję, że wysłuchałeś mojej opowieści, że płakałeś za mnie i prosiłeś boga o to, że nieważne gdzie jestem, ale na pewno jest mi lepiej niż w tej celi. Bądź silny. Jeżeli miałeś kogoś, kogo mocno kochałeś to nie zapominaj o nim. Żyj z myślą, że Cię szuka i płacze wieczorem, bo nie może Cię przytulić, pocałować, poczuć twego ciepła.. „ :cry:

Colin przetarł dłonią czerwone oczy i policzki, po których nadal spływały łzy. Wsunął karteczkę z powrotem do otworu i to samo zrobił z cegiełką. –Dziękuję.. – Szepnął i uśmiechnął się ciepło. Bardzo pomógł mu ten list. Poczuł, że nie może się tak łatwo poddać.



***



-SHIGON-SAMA!!!! CO PAN ROBI?? – Sam patrzył na przełożonego ze zdziwieniem. Właściciel najnormalniej stał przy wielkiej szafie, w której na półkach leżały najróżniejsze rodzaje broni.  Od tradycyjnych noży po broń palną. Jego mina była przerażająca, Sam nigdy nie wiedział takiej żądzy mordu w jego oczach.

-Sam.. Wiem, kto to wszystko zorganizował. –Odparł chłodno. –Przyprowadź Anette. Muszę zadać jej parę pytań. – Na jego słowa Sam momentalnie wybiegł z pokoju i po chwili pojawił się w towarzystwie dziewczyny.

-O, co chodzi..? Po co.. – Nie zdążyła zadać pytania, bo dostała mocno w twarz od czarnowłosego.

-Mów, gdzie jest teraz mój ojciec? –Rozkazał.

-S-Shigon.. Co ty wyprawiasz? Skąd mam to wiedzieć?

-Nie kłam do kurwy nędzy. Wiem, że sama byś tego nie wymyśliła. Jesteś za tępa.. To pomysł mojego ojca prawda? Mów gdzie on jest albo inaczej. – Złapał ją za włosy i pociągnął mocno. – Załatwię Ci paru niemiłych panów do pogawędki. Co powiesz na gwałt Anette? Może wtedy poczujesz się jak te wszystkie dziewczyny, które mój ojciec sprzedał.

-Nie zrobisz tego.

-Jesteś pewna? Uwierz mi jestem zdolny do wielu rzeczy. Mów!

-Myślisz, że mnie jest łatwo? On przetrzymuje moją matkę. Ojciec musiał przystać na jego warunki, bo inaczej ją skrzywdzi. –Załkała.

-Powiedz mi, gdzie on jest. Pomogę wam, ale musze wiedzieć gdzie on jest.

-Na północ od Seulu. Tam był ostatnio. –Wyszarpnęła się i wyszła a pokoju.

-Niech Alex jej pilnuje. Sam przygotuj samolot. Lecimy dać mojemu ojcu nauczkę.- Podszedł do szafy i wyciągnął kilka pistoletów. Jeden z nich rzucił Samowi. – Niech John sprawdzi tereny na północ od Seulu.. Na pewno coś tam jest. – Sam kiwnął głowa i wyszedł zostawiając Shigona samego.- Czekaj na mnie Colin.. – Szepnął.

2 komentarze:

  1. No, no, no. Teraz to robi się historia kryminalna. Ale w dalszym ciągu ciekawa.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    wspaniały rozdział, Shongon rusza na ratunek... z ojczulka to chyba krwawa miazga zostanie.... ;) oj no Colin nie poddawaj się...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Lydia Land of Grafic